Dzisiaj następna część wpisu o małej wycieczce na Wyspę Muzeów. Obskoczyliśmy już Neues, w którym można też było zobaczyć znaleziska Wilhelma Unverzagta z wykopalisk prowadzonych na początku lat trzydziestych w Santoku:
Nie wszystkie naturalnie - ostroga i bełty z kuszy, jakby się jakiś nowicjusz tu zabłąkał - pochodzą z wczesnego średniowiecza. Niewątpliwie jednak z tej są wyłożone tutaj na dokładkę słowiańskie znaleziska z terenu dzisiejszego Berlina:
I jeśli już o archeologii Berlina mówimy, to winien Wam jestem uściślenie pewnej informacji, podanej ostatnio na marginesie relacji z Märkisches Museum. Rekonstrukcja bramy wschodniej słowiańskiego grodu w Spandau jest reprodukowana w bardzo wielu książkach, ale pochodzi nie od Joachima Herrmanna, lecz z pracy Adriaana von Müllera, który wraz z żoną prowadził tam badania opublikowane w pięciu opasłych tomach:
Kończymy jednak z Neues- i przenosimy się do Bodemuseum, gdzie możemy podziwiać bardzo ciekawą kolekcję numizmatów. Mamy więc znowu naszego starego znajomego, Jaksę z Kopnika (1050/60):
Margrafa (w pisowni bądźmy tu niemieccy, całkiem dosłowni, bez polotu i genau!) Ottona I z Brandenburgii (1170-1184):
Margrafów Miśnieńskich: Konrada (1130!)
...i Ottona Bogatego (1170).
Wszystkie one bardzo ładnie oddają rozmaite niuanse używanego w XII w. na słowiańskim pograniczu uzbrojenia. Zauważymy tu hełmy stożkowe, w przypadku Konrada jak widać nawet w wersji żebrowej, kolcze kaptury, różne rodzaje pancerzy sięgających do kolan, profilowane tarcze w kształcie migdała, nieraz zaopatrzone w umbo oraz miecze i charakterystyczne proporczyki w formie gonfanonu z wieloma językami, przytwierdzone do włóczni...
Nie to jednak zrobiło największe wrażenie, bo można tam było zobaczyć denar przypisywany Mieszkowi I (choć o ile dobrze pamiętam wykład na archeo, to robi się on ostatnio coraz bardziej bolesławowy...):
i ten malutki denarek Bolesława Szczodrego, zwanego w historiografii i Śmiałym:
Nie są to widać jakieś wielkie dzieła sztuki, przedstawienie tarczy w formie wydłużonego trójkąta o wyodrębnionych (wzmocnionych zapewne) brzegach to schematyzm w czystej wręcz postaci...
ale nie o to przecież chodzi!
(!!!)
I jeśli już jesteśmy w temacie dwunastowiecznych przedstawień uzbrojenia, to znalazłem tam jeszcze taki oto kapitel z klasztoru benedyktynów w Huysburgu (naprawdę:) koło Halberstadt, datowany na lata 60.-70. XII w.:
Widać tutaj wyraźnie wojownika odzianego w pancerz z rękawami sięgającymi za łokieć i z kapturem kolczym przedstawionym jednoznacznie jako jego jednolita część. Kaptur włożony jest pod hełm żebrowy w formie stożka, pozbawiony nosala. W prawej ręce trzyma nasz rycerzyk schematycznie przedstawioną włócznie o grocie ze skrzydełkami, w lewej widzimy przedstawiony z profilu - jeżeli tak w ogóle można rzec o tarczy - profilowany (a jakże!) szczyt o typowej formie, jaką łatwo zaobserwujemy na monetach z tego samego okresu. Tarcza zaopatrzona jest oczywiście w umbo, spiczaste, o ząbkowanym brzegu.
Nie mam teraz pod ręką żadnej literatury i nie w głowie mi teraz grzebać po jakichś książkach, jednak (kto ma czas niech mnie poprawi w komentarzu!) przedstawienie tego typu (VI wg Andrzeja Nadolskiego) włóczni wydaje mi się być w XII w. oczywistym już (celowym?) anachronizmem. Stawiałbym na to, że jest to akurat tutaj broń bardzo symboliczna, święta i ceremonialna.
Bo raczej nie myśliwska... ;)
Najlepsze jest, że te wszystkie rzeczy - nie mówiąc już o starożytnościach! - zobaczyć można w jeden dzień!
Najlepsze jest, że te wszystkie rzeczy - nie mówiąc już o starożytnościach! - zobaczyć można w jeden dzień!
Następny wpis na pewno będzie za to bardziej turystyczny, berliński i współczesny...