środa, 4 października 2017

Każdy krok zostawia ślad?

Dzisiaj będzie króciutko, ale za to treściwie. Tak jak za dawnych czasów. Starzy czytelnicy tego bloga może pamiętają, a niektórzy zapewne nawet i tam byli, historyczne warsztaty szewsko-kaletnicze w Arsenale. Ostatnio w tym samym miejscu otwarto wystawę pasującą do naszego tematu, która przyjechała do nas prosto z Gdańska, a tytuł jej taki oto: każdy krok zostawia ślad

A jaki ślad w pamięci jednego z bardziej leniwych blogerów III Rzeszypospolitej pozostał z wizyty w muzeum?


Całość jest poświęcona oczywiście obuwiu z czasów średniowiecza i nowożytności. Wystawa nie jest zbyt wielka, ot - jedna sala muzeum. Jednak nie liczy się ilość! Jak zatem przedstawia się jakość? Ano, całkiem ciekawie. W środku możemy zobaczyć zarówno współczesne repliki...


...jak i pracowicie zrekonstruowane zabytki:


Można tu znaleźć także trochę ciekawostek, jak śmieszne i niepraktyczne rogate pantofelki z XVI w., czy ciżmy cracoves absurdalnie długimi noskami. Wypychano je mchem, a szlachcie wolno było je nosić dłuższe niźli pół metra. Ach, moi panowie bracia, po prostu - tyle wygrać! Jak widać ofiary mody zawsze występowały w naszym społeczeństwie a średniowieczne ulice, podobnie jak te dzisiejsze, pełne były hipsterów


Wpływ trendów na zdrowie populacji obrazuje nam zresztą specjalnie zrobiona plansza z informacjami o deformacjach stopy i postawy, które można wyczytać z zniszczonych szczątków obuwia. Z reakcji zwiedzających wiem, że ten element może interesować fizjoterapeutów. Ciekawie też było popatrzeć na znaleziska patynek, muli i trepa starego, który przypomniał mi czasy kiedy nosiłem chodaki:

Leoben, Austria, 2008. Foteczki można powiększać...

Tu warto wtrącić, że nie jest to nazwa poprawna - drewniaki lub trepy to prędzej - gdyż w naukowej terminologii chodaki to proste obuwie z jednego kawałka skóry. Wracajmy jednak na miejsce. Plansze to stały element, ciekawy i bardzo udany. Zrobiłem dokumentację na swój prywatny użytek, ale nie będę tu wrzucał - zapraszam wszak na wystawę. A na zachętę jest raczek:


Oprócz tablic zwiedzający mogą obejrzeć film o dawnym szewstwie i konserwacji skórzanych znalezisk archeologicznych. W gablotach na środku sali znajdziemy za to zrekonstruowane gdańskie obuwie i narzędzia szewskie z różnych epok. Niestety, miłośnicy wczesnego średniowiecza nie mogą narzekać na nadmiar, że się tak wyrażę, wrażeń... 

Czy warto na chwilę tam wdepnąć?


Zdecydowanie tak. Tym bardziej, że - chociaż nie dam głowy, czy to akurat nie było z okazji pierwszego weekendu wystawy - można to zrobić za darmo. A będąc już w Arsenale zróbmy też jeden krok dalej, gdzie czeka prawdziwe piękno...


Na koniec ogłoszenia parafialne:
1. Panem i Jarlem jest Fradmar.
2. Pierwszy tom mojej książki o wojskowości Słowian Połabskich, której niedługo poświęcę kilka słów na tym blogu, można już kupić na stronie wydawnictwa Chronicon, tudzież i w dobrych księgarniach.

piątek, 31 marca 2017

Warsztat historyka

Dla niezorientowanych w temacie ten tytuł jest zagadkowy, i brzmi co najmniej dziwnie. Wiem, bo sam dobrze pamiętam, jak bardzo mieszane uczucia wzbudzały te słowa na studiach - a zwłaszcza na pierwszym roku! Chyba na wszystkich zajęciach wspominał ktoś coś o warsztacie, a ja się zastanawiałem: młotek mam kupić czy piłę?!


Rzecz szybko stała się jasna: swój warsztat historyk ma w głowie. Ewentualnie na półce, takiej bibliotecznej. Z niej bierze przeróżne narzędzia - intelektualne! Zarówno w węższym znaczeniu, które można by zamknąć skrótem NPH*, jak i w tym bardziej ogólnym, czyli metodologii tudzież erudycji. Czyli tym, co potrzebne do samodzielnych badań. Nie będę Was jednak zanudzał i pisał o żadnych teoriach, bo tak się akurat składa, że w niektórych przypadkach ten warsztat przybiera postać nieco praktyczniejszą. I jak najbardziej fizyczną...


Chcesz narysować mapkę? Musisz się, chłopie, narobić! Czy warto? To się okaże. Zacznijmy od początku...

Na początku jest teren, czyli Słowiańszczyzna. Są tego terenu mapki w starszej literaturze. I są też prawa autorskie, których trzeba przestrzegać. Jaka to zresztą przyjemność wrzucać do siebie na żywca skan z enerdowskiej książki? Na czymś się jednak opierasz, pamiętaj więc że nikt nie ma wyłączności na surową konturówkę części Europy. I każdy Twój przerys od kalki jest osobnym dziełem. Zatem - do roboty!


Po co przerysowywać, jak można zeskanować? Czy jest sens wrzucać to samo, tylko zerżnięte po chamsku z cienkopisem w ręce? Nie ma, jak dla mnie, żadnego. Dlatego opierając się na starszych mapach trzeba mieć swoje treści, które chce się umieścić. Prochu ani też koła drugi raz nie wymyślisz. Rysujesz zasięg lasów? Opierasz się na badaniach i jakiejś konkretnej mapce, więc podaj ją jako źródło. I rysuj ten zasięg lasów, przecinek jego mać!

Zasięg lasów na Słowiańszczyźnie Zachodniej wg Lecha Leciejewicza, Słowianie Zachodni... :)

W naszym warsztacie, jak widać, narzędzi całkiem jest mnogo. Pędzle i plakatówki, jeśli chcemy kolorów, kredki, flamastry, ołówki, kalki, wydruki, linijki, ekierki, no i... skaner. Bo właśnie komputerowo będziemy to wszystko obrabiać. Niektóre rzeczy jest łatwiej narysować ręką, a inne zrobić na kompie. Do tego używam GIMPa. Na początku jest ciężko to całe dziadostwo ogarnąć, czy raczej dziadostwa podstawy, ale posiadając nieco dobrej woli i przejrzysty tutorial można co nieco przyswoić. 


Do czego będziemy używać grafiki komputerowej? Przyda się przy napisach nanoszonych na mapkę, do rysowania strzałek, tudzież robienia poprawek. Można też zmieniać kolory, klonować i przeskalowywać powtarzalne detale. Kreślić szlaki handlowe i trasy przemarszu wojsk, wymierzać położenie punktów osadniczych, uaktualniać stan badań za nowszą literaturą. Do porównywania skali i liczenia odległości przydaje się Google-Earth. Stamtąd też można wziąć kontur...


W praktyce nasza praca będzie wyglądać tak, że najpierw kalka i kontur, rzeki, podziałka, grody. Potem skaner, do kompa, poprawki i wydruki. Następnie z kolei kredki, farby i inne takie, a potem znowu na warsztat, ten nasz wirtualny, gdzie całość już wykańczamy i robimy napisy.


Oprócz pracy z kolorem ciekawie jest też się zająć mapkami czarno-białymi. Czytelne, klasyczne i proste, są bardzo eleganckie i dobrze komponują się z tekstem jako przerywniki pomiędzy akapitami. Nie mówiąc już o tym, że tańsze gdy przyjdzie do drukowania...


Prócz mapek w porządnej książce muszą być obrazki. Znaczy - ilustracje. Archeologów na studiach uczą podstaw rysunku, ja ich niestety nie miałem. Trzeba się uczyć samemu. Co robić? Przerysowywać! Kalka to Twój przyjaciel. Tu sprawy się mają podobnie, jak powyżej z mapkami. Zaczynamy od szkiców, np. jakichś zabytków. Potem się bierzmy za ludzi, konie i takie tam różne. Dobrze pracować na zdjęciach - najlepiej tych, co sam robisz!


W miarę postępów w rysunku można wprowadzać do pracy swe własne modyfikacje. Chcemy żeby nasz jeździec nosił miecz typu X, zamiast zwykłego kijaszka? Proste! I jeszcze hełm mu dodajmy, i włócznie do łapy. Przeróbmy jakoś ten kaptur, bo giba się w tym jak rezus! Nie powiem, to różnie wychodzi. Czasami dosyć pokracznie...


Próbować jednak warto...

 

---------------------------------------------------------------------------------
*Nauki Pomocnicze Historii...

czwartek, 16 lutego 2017

Jak zrobić hubkę lnianą?

Każdy kto obserwuje tego bloga musiał stwierdzić, że dopadł mnie kryzys twórczy. Z jednej strony przyznaję bez bicia - wliczając w to również bicie na treningach, co ma ten prosty powód, że dawno na żadnym nie byłem - że z przyczyn osobistych oraz zawodowych wraz z zakończeniem ostatniego sezonu rekonstrukcja zeszła w moim życiu głęboko na trzeci plan. Ja wiem, że wizyta na jakimkolwiek blogu politycznym zaprzeczy tej tezie, ale naprawdę trudno jest rozpisywać się o czymś, czego się prawie nie robi. Tej zimy choruję niestety więcej niż zazwyczaj, więc raczej się już nie załapię na jakikolwiek przemarsz czy choćby biwak gdzieś w lesie. Cóż zatem mi pozostaje?

Tak oto powstawała moja nalewka z igliwia...

Tu widać tą drugą stronę tej paromiesięcznej ciszy: wyczerpanie tematów. Pisałem tu o tunice, portkach i koszuli, włóczniach, toporach i innych śmiercionośnych zabawkach. Bywało o treningach, wyjazdach, muzeach. Jest też trochę o szewstwie i robieniu tarcz, a nawet zaletach łoju i kazachstańskich wielbłądach. Było o festiwalach, wyprawach i przemarszach. One są wszystkie cholernie podobne do siebie, i o ile nie testuje się na nich jakiegoś nowego sprzętu albo ciekawych myków, to raczej nie ma sensu ciągle się tu powtarzać

Próbujemy nowych rzeczy...

Czy opisałem już wszystko? Dobrze, wiadomo, nie. Zostało mi w odtwórstwie jeszcze dobrych kilka marzeń do realizacji - nie zdradzę tymczasem jakich - tak samo jak i rzeczy bardziej prozaicznych: na sezon mam uszyć buty, zgodnie ze znanym już wzorem. Muszę poprawić tunikę i czapę pod hełm odświeżyć. I więcej, i tym podobne. Jeżeli najdzie mnie wena, to Was tym trochę pomęczę. Na razie tej weny nie mam. 

Definitywnie, Panowie, wielce zacny rocznik...

Co w takim razie tu robię? Może już wreszcie się zamknę? A, wasze niedoczekanie! Mam wenę, tyle że inną. Dopóki nie znajdzie się temat godny szerszego opisu, będę zamieszczał tu krótsze i bardziej konkretne notki. Niekiedy traktowałem ten blog jako swój dziennik: kiedy zmieniałem miasta pisałem o osobistych wrażeniach z burej codzienności, warunkach socjalno-bytowych i tym podobnych sprawach. Wiem, że przynajmniej niektórym czytelnikom z Drużyny to się nie spodobało: wszak marna to konkurencja dla bloga Mojmira i Żywii. Zamiast tego zajmę bardziej historią, książkami i wszystkim co naokoło, tudzież i drobiazgami przydatnymi w reko.

Jak zwykle się rozgadałem i jest przerost ryja nad knurem. Dziś miało być przecie króciutko: na pierwszy i wolny ogień idzie hubka lniana.

Skoro hipsterzy wrzucają zdjęcia żarcia do netu, to ja też mogę: Knury, oto wieprzek!

Z lnu będziesz ją robił i z lnu, a len materiałem na nią będzie musiał stać się w wszystkich stu procentach - albowiem zaprawdę powiadam Wam, że ze sztucznego się nie da. Dla oszczędności próbowałem ze ścinków jutowego worka - to ten ciemniejszy na zdjęciu - i nijak nie chciało zadziałać:


Jak widać na załączonym obrazku dopadło mnie rozluźnienie obyczajów i szerzę mrok oraz zUoOo. Robiłem to po cywilu, w domu przy piwku i grillu. Jako narzędzie posłużyła mi metalowa puszka i przedziurawiona gwoździem pokrywka od słoika, którą zamocowałem drutem. 


Całość stawiamy w żarze na skraju ogniska. Jeżeli chcielibyśmy to zrobić historycznie, to podejrzewam że potrzeba by było glinianego garnka z leciutko uchyloną pokrywką, jak np. słowiańska ceramika typu Bobzin:


Tak się akurat składa, że mamy naczynia tego typu, a dałoby się w nich spalić parę metrów lnu. Kiedyś się wypróbuje... 

No ale właśnie: spalić? Tak, spalić! Beztlenowo. Dzięki pokrywce tlen nie dostaje się do wnętrza naczynia, z którego przez małą dziurkę pod ciśnieniem wydobywa się dym. Ważne, by dymu pilnować. On musi lecieć i lecieć, póki się nie wypali. Nie można z tym przeszarżować i stawiać puszki na środku, nie można przedwcześnie też skończyć. Jeżeli przestaje dymić, to warto nacisnąć wieczko albo przesunąć puszkę nieco bliżej płomienia. Pod żadnym jednak pozorem nie wolno Wam jej otworzyć podczas procesu spalania. Trzeba spokojnie poczekać aż puszka przestanie dymić, a potem wyjąć ją z ognia i zostawić do ostygnięcia. Nie mam pojęcia czy to przesąd czy nie, ale nie próbowałem nigdy działać wbrew tej zasadzie i wszystko jest zawsze jak trzeba...


W ten sposób z naszego lnu zostanie w końcu sam węgiel, który będzie stanowił idealną rozpałkę. Gdy padnie na niego iskra, powinien zająć się ogniem bez najmniejszego problemu. Tlącą się hubkę przenosimy na łatwopalny materiał w rodzaju siana lub trocin, sprawdza się też wysuszona pałka wodna, i rozdmuchujemy. Popatrzcie zresztą na filmik z mojego pierwszego razu:


Czysta radość, nieprawdaż? To prawie 10 lat temu, warsztaty wolińskie u Vislawa, grudzień 2008. Komentarz i zdjęcia - Chwalibóg...

Cóż więcej? W temacie hubki już nic. Polecam za to wizytę na academii.edu, gdzie można przeczytać parę moich artykułów, tudzież i zakup niezależnego kwartalnika historyczno-literackiego Szkoła nawigatorów, w którym znajdziecie mój tekścik o nieudanym zamachu na Bolesława Chrobrego przeprowadzonym w Merseburgu...