wtorek, 28 maja 2013

Moja tarcza z dartych desek, część IV*...

...i na pewno nie ostatnia. Z oporem materii przyjdzie mi się zapewne jeszcze trochę zmagać. Idealnie byłoby skończyć tę tarczę na Wilczy Trop, ale z wprowadzaniem ideałów w życie bywa całkiem różnie, a więc nie przesądzajmy. Póki co skupmy się na konkretach.


Obróbka desek okazała się zaskakująco prosta. Aby uzyskać narysowany uprzednio migdałowaty kształt wystarczyło jedynie nadpiłować deseczki i wyłamać wzdłuż włókien charakterystyczne schodki...


...a potem już tylko wyrównać piłą albo nożem:


To samo trzeba teraz powtórzyć na dole, a jak niebawem zobaczymy, nie tylko same deski wyszły nam wcześniej nierówne...


...niesymetryczny bowiem jest także kształt tarczy. Na uzyskanie takiego pozwalały deski i nie ma żadnego powodu, aby dla uzyskania symetrii przycinać je bardziej niż trzeba. To zresztą nie ma znaczenia, gdyż w ostatecznym rozrachunku ukrytych pomiędzy dwiema warstwami skóry desek wcale nie będzie widać. Poza tym na wszystkich krawędziach doda się jeszcze trawę:


Tu jestem zresztą winien podziękowania Matce, która nauczyła mnie na tę okazję zaplatać warkocze. Efekt przerastał wszelkie rezultaty osiągane na tym polu przez Julię Tymoszenko, w czym niewątpliwie dopomagał mój ukraiński dresik włożony do tej roboty.  

Trawa spleciona w ten sposób będzie amortyzować ciosy zarówno na krawędziach tarczy, jak jej zewnętrznej płaszczyźnie, a także zapychać szczeliny i wzmacniać konstrukcję od wewnętrznej strony. Na pewno lepsze to niźli wrzucenie jej luzem do skórzanego wora, czy choćby zgniatanie w kulki lub wiązanie w supły.


Jak łatwo zauważyć, taka zewnętrzna warstwa znacząco zmieni kształt i powiększy całość. Aby połączyć w nią deski trzeba je jednak przeszyć. Do tego potrzebne są dwie rzeczy: dziury...


...i odpowiedni sznurek. By niepotrzebnie nie osłabiać konstrukcji, zdecydowałem się na otwory o średnicy 3mm, wiercone jak widać historyczną - chociaż co prawda nie średniowieczną - tudzież i ręczną wiertarką. Porządną, żeliwną, prosto z PRLu. Szczerze polecam. Z jej pomocą można też bardzo łatwo upleść sznurek z dratwy, do czego wybrałem 3 nici.


W tym miejscu, ku Waszej przestrodze, przyznać się muszę do karygodnej niecierpliwości i, co tu gadać, głupoty. Nie mogąc się doczekać ujrzenia jakiegoś efektu, postanowiłem zszyć wstępnie całą tarczę. Problem polegał na tym, że z ostrożności otwory w deskach wywierciłem najdalej od siebie, jak tylko to było możliwe.  

Szwy wyszły zatem absurdalnie grube, co pasowałoby dobrze jeślibym użył rzemienia. Do tego jednak znowuż otwory w deskach musiałyby mieć co najmniej 6mm średnicy. A na to pozwolić nie mogłem! Pozwoliłem więc sobie na wstępne dopasowanie...



...i zszycie wszystkiego do kupy. Dosłownie i w przenośni, zobaczcie sami co wyszło. Jak widać zszyłem jednak nie do końca wszystko, gdyż sam oplot krawędzi dodam dopiero w momencie  obszywania tarczy porządną, grubą skórą. Tymczasem postanowiłem jej zewnętrzną stronę  wzmocnić trzema warkoczami z trawy, pokrywającymi najczęściej uderzane miejsca na powierzchni. 


Ułożyłem je łukowato i horyzontalnie, żeby przyjmować uderzenia wyprowadzane z góry i na skos. Po drugiej stronie trawiaste, zielone warkocze rozmieściłem pionowo wzdłuż szczelin. W ten sposób uzyskałem też efekt lekkiej wypukłości.


Następnie, po dodaniu trzech szwów, tarcza trzymała się już razem całkiem nieźle. Dlaczego więc przeszycie jej na tym etapie było strasznym błędem? Gruby szew względnie cienkim sznurkiem pokaleczył mi skórę. I wierzcie na słowo - bolało...

Dodatkowo ukryta pod nią trawa okazała się (nie ma jak wyobraźnia przestrzenna, nieprawdaż?) o wiele za gruba i w połączeniu z tym szwem zrobiła z tarczy worek z pustym miejscem w środku. 

Czego możemy nauczyć się na popełnionych błędach? 

Po pierwsze trzeba gęściej nawiercić deski. Z tym jednak raczej ostrożnie. Po drugie bardziej spłaszczyć trawę, być może też odpuścić sobie jeden z warkoczyków. Po trzecie wypadałoby także zrezygnować ze skośnego szwu, bo skoro dwa pierwsze będą nieco gęstsze, następnych już nie da się zrobić bez podziurawienia wszystkich dech jak sita. Czwartym wnioskiem, koniecznym dla ratowania (własnej) skóry jest umieszczenie dodatkowych pasów pod każdym ze szwów. W ten sposób zostaną zakryte powstałe już skaleczenia i zapobiegnie się nowym. Podkładka musi być!



Po tym eksperymencie rozebrałem tarczę, nawierciłem raz jeszcze i odłożyłem na później. Być może uda mi się za nią zabrać już w przyszłą sobotę. Jest i nauczka na przyszłość. Łacińska. 

Festina lente!...

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Razem z uzupełnieniem do źródeł na temat jest łącznie 5 notek, pisanych od 2011 r.

poniedziałek, 20 maja 2013

Moja tarcza z dartych desek... Reaktywacja!

Niektórzy może pamiętają, jak praca nad deskami utknęła mi na etapie obróbki. Siekierą. Efekty były takie, że wyszły deski dość proste, ale dwa razy grubsze niż powinny, a było ich nie dwakroć, lecz trzykroć za mało. Potrzebne było coś więcej, musiałem mieć lepsze narzędzia.

Tak oto pożyczyłem od Beinira ośnik, a że nie umiem pracować w drewnie i nie miałem pojęcia jak tego używać - prędzej się dorobiłem siniaków na brzuchu, niż jednej porządnej deski. 

W międzyczasie niektóre z pracowicie oddzielonych razem z Beinirem dranic pogięły się, popękały, wypaczyły i zdechły. No, a właściciel miał także nieco ważniejsze sprawy. I tak to szło. Lub leżało. Długo. Zdecydowanie najwięcej, ile zajęło mi zrobienie czegokolwiek. Bo w końcu, jak napisał Tolkien, to właśnie niezaczęta robota trwa najdłużej!


Zacząć ją znów na dobre - i w sumie od nowa! - mogłem dopiero w momencie, gdy Beinir natrafił gdzieś w necie na bardzo ciekawy przyrząd, zwany kobylicą. Dzięki tej podpatrzonej na rumuńskim youtubie ławeczce mogliśmy wreszcie dokończyć niezaczętą robotę.


Jak widać na załączonym obrazku, zasada jej działania jest dziecinnie prosta. Nogami napieramy na dźwignię, która przyciska nam deskę. A my ją jedziemy ośnikiem!

To oczywiście teoria, bo jeśli ktoś nie ma praktyki, to bywa całkiem ciekawie: a to za mocno przeciągniesz i za głęboko zajedziesz, to dźwignia się obluzuje, albo i nogi połamią pod naszą skaczącą ławeczką. Z ośnika też rączka potrafi spaść, a reguła jest taka, że końcowym efektem będą koślawe deszczułki pięć razy mniejsze od dechy, którą odrywaliśmy. I taki efekt jest dobry! Dla mnie przynajmniej wystarczy...


Naturalnie praktyka czyni mistrza i wczesnośredniowieczny, a i współczesny, rzemieślnik na pewno nie miałby większych problemów z prawidłową i szybką produkcją i obróbką odpowiednich dranic. Sami Słowianie Połabscy byli w tym doskonali!

Narzedzia ciesielskie z Połabia za: Ewald Schuldt, Der Holzbau bei der westslawischen Stämmen vom 8. bis 12. Jahrhundert, Berlin 1988, Abb. 2.

Wśród używanych przez nich narzędzi, prócz rozmaitych toporów oraz cioseł, mamy tu na obrazku klin, pobijaki, wiertło, tudzież ośnik właśnie. Ostatecznie udało mi się odedrzeć i obrobić łączne sześć zwichrowanych, nierównych deseczek - co widać bardzo wyraźnie, gdy leżą tak obok siebie na tle zielonej trawy: 


Mając takowy materiał zdecydowałem się pójść dalej i zacząć już coś z nim robić. Przyczyna - obok niecierpliwości i lenistwa oczywiście - jest tylko jedna. Nie mamy niestety porządnych i prostych pni. Deski wykonane są z drewna osiki, której słoje są nieszczęśliwie skręcone i co się dało z niej zrobić - widzicie właśnie w tym miejscu.


Wymiary migdałowatego kształtu, który mam zamiar uzyskać, będą wynosić maksymalnie 81 i 51 cm.

Kolejnym krokiem na drodze ku zakończeniu roboty będzie więc jego wycięcie i mocowanie konstrukcji. Biorąc pod uwagę, iż na przyleganie bocznych krawędzi desek nie ma najmniejszych szans, zrezygnowałem w ogóle z prób ich sklejenia ze sobą. Zresztą nawet gdyby ich brzegi były idealnie równoległe, to i tak po kilku mocniejszych kopniakach klej kostny by się pokruszył. 

Ażeby osiągnąć jakiś w miarę sensowny efekt przy sklejaniu, krawędzie desek musiałyby być ścięte pod możliwie ostrym kątem do ich powierzchni. Jest to po pierwsze zupełnie niewykonalne przy moich umiejętnościach, po drugie zaś i ważniejsze - po prostu niehistoryczne. Głównym spoiwem tej tarczy będzie więc co innego. 

Ja ją po prostu przeszyję...


Podobnie jak w przypadku tarczy z Triskom, deski będą znajdować się pomiędzy dwiema warstwami skóry. Poza tym, znowu jak w tamtym przypadku, amortyzować uderzenia będzie też warstwa trawy. Zamierzam użyć jej zarówno do zapchania szczelin pomiędzy deskami, wzmocnienia krawędzi tarczy, tudzież i wytłumienia obu stron.


 O tym w następnym odcinku. Na razie - trawa się suszy...