poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Dobre reko: kije treningowe

Każdy z tu zaglądających zna chyba na własnej skórze stare, dobre i powszechnie używane na treningach trzonki od kilofa. Mają wiele zalet, jak chociażby ta, że nie niszczą ochraniaczy, są cięższe niż normalne miecze i nie zostawiają wżerów na hełmach. Zaraz, zaraz! Są cięższe niż normalne miecze? To jednocześnie zaleta, jak i poważna wada.


Z jednej strony, w myśl zaleceń Wegecjusza, powinno się ćwiczyć uderzenia sprzętem dwa razy cięższym niż normalna broń. Ma to na celu wyrobienie odpowiedniej siły, tak aby kiedy do ręki weźmiemy prawdziwe miecze, śmigać dwa razy szybciej i dwa razy mocniej. Z drugiej, podczas regularnych treningów ręka nawyka do kija: jego uchwytu, gabarytów i wszelkich ograniczeń ruchowych jakie narzuca swą masą. Znajduje to przełożenie na całościowy styl walki woja, który buduje swoje odruchy wedle wzorca nijak nie przystającego do zwyczajowych realiów walki sportowej praktykowanej na festiwalach i turniejach. Gubi się więc gdzieś konieczny w błyskawicznej wymianie ciosów stalową bronią refleks, paradoksalnie zanika też szybkość. Pomimo, że kij jest cięższy i nieźle wyrabia siłę, to przecież w czasie treningu człowiek dostosowuje się do większego wysiłku jaki musi włożyć w wyprowadzanie uderzeń kijami, przez co oszczędza siły podczas pojedynku. Efektem jest nieruchawość i zbyt defensywny styl walki. Jak wyeliminować ten problem?


Wstępem do dzisiejszego tekstu niech będzie poradnik Drużyny Grodów Czerwieńskich, której tym wpisem chcemy podziękować za bardzo fajny pomysł. Jak nam to wyszło w praktyce?


Jak widać, całkiem nieźle. Na zdjęciu gotowy miecz treningowy, wraz z jeszcze niedokończonym, który wymagał dosztukowania głowicy. A jakże toto powstało?


Kupujemy wałki poliamidowe i dwie sztuki rur calówek. Drukujemy instrukcję od Kniazia i pamiętając o złotej zasadzie, że "thrall nawet mądry - jest głupi" dokładnie zapoznajemy z nią wykonawców. Rury tniemy na plasterki. Informacja techniczna: picie bimbru dzień wcześniej nie zawsze pomaga w pracy...


...do tego dorzucamy kawałki prętów zbrojeniowych potrzebnych na jelec. Całość przekazujemy zaprzyjaźnionemu spawaczowi...


...który łączy ze sobą elementy jelców. W ten sposób mamy gotowe elementy rękojeści. Wykańczamy ją zgodnie z tym co pisał Kniaziu, tj. klinując jelec i głowicę wkrętami do drewna itp. metalowymi elementami, umieszczonymi mniej więcej równolegle do obejm.


Na koniec trzeba jeszcze spiłować trzpień rękojeści, tak żeby była owalna i nie obracała się w ręce, tudzież dla bezpieczeństwa zaokrąglić końcówkę. I nic już, tylko testować!


Mieliśmy okazję to zrobić na lipcowym obozie treningowym u Fradmara. Walczyliśmy tam żelazem oraz tymi kijami, w różnych konfiguracjach. Po dwóch dniach ostrego treningu nie złamał się żaden z nich. Jedyne ślady po walce przeciw toporom i mieczom, to takie niewielkie wżery:


Od tamtej pory używamy ich na cotygodniowych treningach i ciągle wszystko w porządku. Jak widać, poliamid jest tworzywem naprawdę nie do zdarcia i jeśli będę sobie kiedyś kupował nową kurtkę, wybiorę tkaninę z nim w składzie. Kije sprawdzają się w pojedynkach oraz większych starciach, są szybkie i walka nimi jest bardzo zbliżona do tego jak walczy się mieczem. Wygodne i poręczne, a przy tym wbrew pozorom również swoje ważą i można nimi uderzać z odpowiednią siłą. Da się nimi wykonać wszystkie ciosy z prędkością charakterystyczną dla broni stalowej, a dodatkową zaletą będzie mniejsze zużycie sprzętu treningowego. Brak wżerów i wgnieceń na hełmach po uderzeniach mieczami, mniej szczerb, przedarć i przetarć powodowanych przez metal, nie niszczy też tarcz w takim stopniu jak uzbrojenie ze stali. Czy nowy sprzęt jest bez wad?

Oczywiście, że nie! Nadaje się on świetnie do treningu walki z przeciwnikiem, jednak przy biciu worka lub opon zachowuje się inaczej niż kij zrobiony z trzonka od kilofa albo stalowy miecz. Przede wszystkim całość gnie się i sprężynuje, więc można się nieźle zdziwić dostając końcówką w czerep zaraz po wyprowadzeniu mocniejszego ciosu na oponkę. Na sucho więc i technicznie lepiej jest bić po staremu trzonkiem od kilofa.


Po drugie, trzeba uważać na metalowy jelec i mocujące go wkręty. Jeśli bijemy worek bez żadnej ochrony dłoni, to także może nas spotkać bolesna niespodzianka. Z tego powodu najlepiej ćwiczyć tym kijem w rękawicach. Trzecią sprawą jest absolutna konieczność walki w opancerzeniu. Przeszywka i ochraniacze to niezbędne minimum. W przeciwnym razie nasze ciało momentalnie pokryje egzotyczna mozaika siniaków, zupełnie nieporównywalnych z tym co można sobie zrobić tępym mieczem z metalu czy trzonkiem od kilofa. Bolesne jak cholera: ten poliamid ciągnie niczym pała ZOMO, tylko cięższa, dłuższa i...

Świeżo malowane

...czarna. To tyle. Miłej zabawy!