To
było już miesiąc temu, ale dopiero dzisiaj mogłem o tym napisać.
Pierwszy od wielu lat międzydrużynowy trening dolnośląski. 12 IX 2015 na
polu w Chrząstawie Wielkiej stawiło się ok. 30 osób z drużyn: Dziady Borowe, Druzyna Wojów Serbo-Łużyckich Biełoboh, Mjollnir i Blotunga. Plus oczywiście my, Pancerne Knury.
Fot. Agata Brzezińska. Klikaj na fotki i powiększaj je, bowiem fajne są!... |
Mam nadzieję, że nie pominąłem nikogo.
Fot. Agata Brzezińska |
Trening
był podzielony na kilka osobnych części. Po pierwsze nasza rozgrzewka i
parę ćwiczeń taktycznych.
Fot. Agata Brzezińska |
Zaczęliśmy od prostej walki dwóch linii i treningu współpracy
drzewcówek z tarczownikami...
Fot. Agata Brzezińska |
...przy okazji mogliśmy wypróbować najnowszy
sprzęt treningowy zakupiony z drużynowych składek: lekkie tarcze ZOMO, prosto z
allegro.
Potem zebrali się wszyscy i pod kierunkiem Odysa przećwiczyliśmy formacje.
Fot. Adam Dymecki |
Tu można było sobie przypomnieć stare dobre czasy
Sojuszu Grodów Piastowskich, gdy jeszcze w Sierakowie manewry prowadził
Elvis...
Sieraków 2006 |
Pewne zasady są jednak prawdziwie ponadczasowe. Po pierwsze trzeba zgrać grupę i znaleźć wspólny rytm.
Komenda: tarcze bok, komenda: ściana. Zakładka. Tupiemy więc na tempo i usiłujemy razem i równo się kiwać. Prawie jak na koncercie, jak się trzepało kudłami...
Fot. Adam Dymecki |
...Raz dwa, raz dwa, na słuch i wyczucie, a nie się gapić na boki. Robimy to w ścianie tarcz.
Fot. Agata Brzezińska |
Potem uczymy się
chodzić, krokiem dostawnym i zwykłym, trzymając dobrą zakładkę.
Fot. Adam Dymecki |
Dżdżownica. Drzewcówki do tyłu, podpierają plecy. Tworzymy równą linię...
Fot. Agata Brzezińska |
...Odys wybiera Eryka, Eryk bierze rozpęd i wbija się w linię. Jestem jednym
z najlżejszych, Eryk wręcz przeciwnie. Celuje oczywiście we mnie. Zapieram się o tarczę,
przyciskam ją udem i barkiem, staram się ustać na miejscu. W momencie
uderzenia odbijam się od tarczy, lecę w tył jak sprężyna. Coś jednak
mnie powstrzymuje, nie padam, jestem już w linii z powrotem. Ręką
trzymam za imacz, dzięki szerokiej zakładce po obydwu stronach tarcza
została w szyku. Udało się, o to chodziło. Wszyscy dobrze stali. Większość z ćwiczących to
starzy, doświadczeni wojowie.
Fot. Agata Brzezińska |
Po odświeżeniu podstaw przychodzi czas na
trening formacji: ściana tarcz, klin i lejek, czyli oskrzydlenie.
Fot. Adam Dymecki |
Na razie ćwiczymy
bez broni, zadaniem jest przerwanie linii, przepchanie przeciwników. Najlepiej jest ich otoczyć i klepnąć ręką po plecach.
Fot. Adam Dymecki |
Dobrze wychodzi wciąganie
klina w zasadzkę, prawie tak samo odpowiedź na tę prostą sztuczkę.
Jest też i tajna formacja o tajemniczej nazwie, jednak sekretu wytrysku
zdradzać tu nie będę...
Fot. Adam Dymecki |
Po szykach pora się pobić, sprawdzić to
trochę w praktyce. Wyznaczamy dowódców, wybieramy drużyny. Normalne
zasady, jak w bitwie, padasz po pierwszym trafieniu. Co kilka starć
zmiana składów. Tu popularna jest włócznia, co komplikuje sprawę
wszystkim tarczownikom. Od paru dobrych lat da się już zauważyć, że
kiedy w linii jest więcej drzewców, to stary dobry typowy reko-tarczownik z
mieczem służy przeważnie już tylko do ochrony włócznika przed wrogą
drzewcówką.
Fot. Agata Brzezińska |
Jest to jakiś krok w stronę realiów historycznych, bo
przecież na wczesnośredniowiecznym polu bitwy w naszej części świata trudno było spotkać
piechurów z tarczą i mieczem. Cóż począć, miecz dzisiaj podobnie jak kiedyś spełnia szczególną funkcję. Można by rzec, społeczną.
Ze Żmijem nowiusieńkim, młodym. Wolin 2009. |
Jest u nas, wśród odtwórców, pewną oznaką statusu i noszą go drużynnicy na znak doświadczenia. Znaczy, odrobionego stażu w roli niewolnego, a później prostego woja. Mało kto w Hirdzie tłucze jednoręcznym toporkiem. Sztaba wygodniejsza. Z nią wychodzimy do bitwy, a że koni nie mamy, to bijem na piechotę jako "tarczownicy". To w dużym cudzysłowie. Prawdziwy tarczownik nosił wszak tarczę i włócznię, jednak ze względów
bezpieczeństwa takie połączenie nie jest dziś najszczęśliwsze. Coś tylko dla orłów. Zdecydowanie łatwiej
zapanować nad drzewcem obiema rękami, co jest bezpieczniejsze. To właśnie pewna konwencja, tego nie przeskoczymy. No, chyba że byśmy się chcieli naprawdę pozabijać...
Fot. Agata Brzezińska |
Na koniec podsumowanie, a w raczej mała dygresja. W całym tym naszym odtwórstwie walka jest tylko
zabawą, sportem i rzeczą najdalszą od tego, co zwykle bardzo na wyrost zwiemy
rekonstrukcją. Rekonstrukcję (a raczej replikę) to można sobie zrobić
butów, dawnymi technikami. Odtworzyć sprzęt na podstawie źródeł archeologicznych i ikonografii, zrobić inscenizację, odegrać zachowania albo rytuały znane z pisemnych relacji. W walkę
możemy się bawić.
Fot. Agata Brzezińska |
Są oczywiście tacy, którzy rekonstruują jej dawne
techniki. Wymaga to regularnego treningu w specjalistycznym sprzęcie i nie da się nigdy w pełni (więcej niż raz!) zastosować podczas naszych bitewek. Siłą rzeczy rekonstrukcja średniowiecznych technik walki ogranicza się więc do wąskich i elitarnych grupek odtwarzających techniki DESW, co zresztą dla wczesnego jest czystym eksperymentem. To wszystko dobrze wygląda na pokazach w sali gimnastycznej albo na jutubie, ale nie jest na pewno propozycją na standardową imprezę w odtwórczych klimatach.
Fot. Agata Brzezińska |
A trening? Dawno jak wiecie się skończył. To pierwszy. Kiedy następny? Czekamy...
Fot. Adam Dymecki |