sobota, 27 grudnia 2014

Słów parę o trzewiku z Niemczyc

Dziś nie bawimy się w szewców. Zgłębimy tu inne tematy. Porozmawiamy o pochwach, tych takich, wiecie - mieczowych...

Jak każdy kto tu zagląda powinien raczej wiedzieć, dawno, dawno temu miecze były ostre. Z tego powodu końcówkę pochwy należało wzmocnić. Jednym ze sposobów w jaki można było to zrobić, to właśnie zaopatrzenie jej w metalowy trzewik

Jak nas poucza poglądowy artykuł autorstwa Andrzeja Janowskiego i Tomasza Kurasińskiego, Miecz i pochwa - razem i osobno. Wstęp do problematyki,
s. 84-89, nie był to wcale sposób najpopularniejszy. Stosunek ilości odnalezionych mieczy wczesnośredniowiecznych do znanych nam trzewików waha się bowiem w granicach od 5 do 10%...

Trzewik z Fresendorf, za Corpus..., 5/7, Abb. 4.

O wiele łatwiej było przecież użyć materiałów organicznych: skóry, rogu lub drewna, albo np. przeszyć pochwę u dołu cienkim brązowym drutem. Ponieważ przedstawienia ikonograficzne trzewików u pochew mieczowych spotykamy przeważnie na wizerunkach konnych wojowników, śmiało możemy uznać te okucia za elitarną oznakę statusu. Coś więc w sam raz dla skarbnika!...

Jak to się ma do Połabia? Znamy stamtąd po pierwsze nieokreślonego typu trzewik w kształcie podkówki, znaleziony w grobie wojownika w Gustow razem z mieczem typu XI, G, 1 wg Ronalda Ewarta Oakeshotta. Ten datowany na XI-XII w. miecz wygląda tak:

Miecz z Gustow za Corpus..., 41/122, Abb. 5.

Nie ma się więc co zastanawiać. Nie tędy droga. Na początek wybrałem zatem rozwiązanie zastosowane w Gdańsku: przeszyłem końcówkę pochwy drucikiem, z braku brązowego miedzianym.

Pochwa z Gdańska za Agnieszką Samsonowicz, Wytwórczość skórzana w Polsce wczesnofeudalnej, 1982, s. 82.

Bo miałem już kiedyś pochwę. Zrobiłem ją parę lat temu, z cieniutkimi trzaskami wykonanymi przez Bob(e)ra, które okleiłem ładnie lnem, a len potraktowałem roztopionym woskiem. Na wszystko naciągnąłem na mokro skórę jelenia, gładką i odwłosioną. A czubek przeszyłem drutem. Raz komuś (kto ma wiedzieć, ten wie) ją pożyczyłem. Dzisiaj już nie istnieje. Zdjęcia żadnego też nie mam. Musicie mi wierzyć na słowo...


Teraz używam tylko starej pochwy Fradmara i ciągle czekam na nową. Konkretnie - na trzewik do niej.

Trzewik z Niemczyc za http://znaleziska.org

I tu się dopiero zaczyna nasza właściwa historia. Co wybrać, jeżeli nie Gustow? Nie byłoby wielkim błędem sięgnąć po coś z Pomorza, bliskiego kulturowo i językowo Połabiu. Zdecydowałem się jednak na znalezisko zza Odry. To właśnie jest trzewik z Niemczyc koło Budziszyna. Nie znajdziecie tej miejscowości na mapie: dziś Nimschütz leży na dnie sztucznego jeziora, które powstało po zbudowaniu zapory na północ od miasta.

Plan za: http://www.dresden-neustadt.de/archiv/themen/bautzen/bautzen.htm

Trzewik typu II.3 wg Petera Paulsena odkryty na obszarze osady, wraz z ceramiką słowiańską, pochodzi z końca X w. 

Uwagę zwraca umieszczona na środku twarz mocno stylizowanej postaci o rękach i nogach w formie potrójnych wstęg. Tworzą one ażurową plecionkę z motywami roślinnymi, zwieńczoną u góry zwierzęcą główką. W cytowanym tu na początku artykule (s. 87-88) Andrzej Janowski i Tomasz Kurasiński piszą, że według szwedzkiej badaczki Charlotty Hedenstierny-Jonson jest to przedstawienie samoofiary Odyna:
Wiem, ze wisialem na wiatrem owianym drzewie
Przez dziewiec nocy,
Oszczepem zraniony, Odinowi ofiarowany
Sam sobie samemu. (Pieśń Najwyższego, V, 137)
I rzeczywiście, przy odpowiedniej dozie wyobraźni, we wstędze łączącej głowę stylizowanej postaci z górnym zwieńczeniem trzewika możemy się dopatrzeć sznura szubienicy. Na podstawie porównania z wizerunkiem Chrystusa na kamieniu z Jelling wspomniana autorka łączyła to przedstawienie z zawłaszczeniem dawnego symbolu przez chrześcijaństwo, tak aby nowe treści przedstawiać w starej formie, bez zbędnych kontrowersji. Trzeba powiedzieć, że bardzo to wszystko sprytne. Bóg złożony w ofierze samemu sobie, powieszony i przebity oszczepem, pokonuje śmierć. Tylko te symboliczne germańskie 9 dni dzielimy przez równie świętą trójkę, a Yggdrasil, drzewo światów, zmieniamy na drzewo życia - krzyż...

Barwna rekonstrukcja wizerunku Chrystusa, muzeum w Jelling, fot. PGD.

Bardzo ciekawe są wnioski autorki ze s. 104. Trzewiki z motywem ludzkiej głowy i postaci o trójkątnym korpusie i wstęgowatych kończynach zaliczyła ona do podgrupy B (Sub-group B):

The sword chapes from the Slavonic areas all belong to this group. Special notice should be taken of the silhouettes of the chapes in this group, all but one of which have an extension at the bottom, a feature that seems to be characteristic of chapes found in Slavonic areas. 

Doskonale!

Artykuł Hedenstierny-Jonson jest dostępny w Sieci i znajdziemy w nim bardzo ładny i wyraźny szkic naszego trzewika. Nawiasem mówiąc autorka błędnie (a zapewne za nią British Museum!) zlokalizowała Nimschuetz (jak napisała) w północnych Niemczech. 

Wizerunków tego trzewika znam jeszcze kilka, np. ze Slawen in Deutschland i z tej strony. Nie dotarłem natomiast do szkicu w Corpusie, bo nie zajmowałem się bliżej uzbrojeniem z obszaru Łużyc. To się niedługo zmieni, wystarczy jedna wizyta w bibliotece łódzkiego muzeum archeo. Zdecydowanie najładniejsza jest ta fotografia, którą gdzieś kiedyś wygrzebałem w Internecie.
I zapomniałem, gdzie!...

Skąd ja to znam?...

Tu właśnie zaczynają się schody. Nie chodzi o moją sklerozę - bo po cóż mam się martwić tym, na co nie mam wpływu! - ale o pewien szczególik. Zwróciła mi na niego uwagę Mojmira (Kram Szepcące Kruki), która pracuje właśnie nad odlewem mojego trzewika. Tak, właśnie, dokładnie i przecież! - na wszystkich rysunkach i fotkach widzimy go z tej samej strony. Dlaczego w ogóle to ważne?

Spójrzmy na inny przykład. Poniższe zdjęcie, które przesłała mi Mojmira, przedstawia bliżej nieznany trzewik tego samego typu. Ktoś w necie, wyobraźcie sobie, wystawił go na aukcji!


Jak widać jest uszkodzony. To jednak nie jest istotne. Zobaczcie na dolne zwieńczenie, tam bezpośrednio nad guzem kończącym okucie: ujrzycie okrągłą tarczkę pokrytą wzorem plecionkowym. Podobnie wygląda w tym miejscu także trzewik z Niemczyc. To jest po jednej stronie...


...po drugiej za to - jest płasko! I kiedy przyjrzymy się dokładniej, widzimy płaską eliptyczną powierzchnię, na której da się też dojrzeć zagadkowy ślad. Czym może być ta wypukłość? Zacznijmy na razie od podstaw: trzewiki tego typu mogą być asymetryczne. Widać to również na innym przykładzie podesłanym przez Mojmirę:


Warto zwrócić uwagę na wygląd trzewika od dołu. Bezpośrednio nad guzem, na którym kończy się okucie, po jednej stronie widzimy w miarę gładką powierzchnię, a po drugiej coś w rodzaju płaskiej wypukłości. I znów powraca pytanie: co to w ogóle jest?

Przedstawię tu pogląd Mojmiry, która zajmując się na co dzień odlewaniem replik skandynawskich okuć i biżuterii wszelakiej, dostrzega pewne rzeczy, na jakie kto inny by nie wpadł. Widać to na przykładnie wytwarzanych przez nią brosz. Tu mamy znalezisko archeologiczne...


...a tutaj gotowy produkt:


Czym owe zdjęcia się różnią? Ano - ilością guzów. Jak widać po znalezisku, część z nich nie zachowała się. Zostały po nich tylko płaskie powierzchnie, na środku których gdzieniegdzie dojrzymy jeszcze ułamany trzpień. Bo tak, część guzów nie była odlewana w jednym kawałku z broszą, tylko wbijana w nią później, właśnie na takim trzpieniu. W ten sposób Mojmira produkuje swe brosze i dzisiaj:


Co z tego dla nas wynika? Możliwość nowego spojrzenia - chociażby na płaską tarczkę dolnego zwieńczenia trzewika, który ktoś chciał opchnąć na aukcji.


Czyż nie jest to ślad po guzie i pozostałość po trzpieniu? Uczciwie rzeknę - nie wiemy. Acz nie jest to niemożliwe...

Bo zastanówmy się chwilkę, jak taki trzewik osadzić. Przyszyć do pochwy? Przykleić? A może przybić gwoździami? Jak na mój chłopski rozum, najlepiej byłoby po prostu wbić trzewik na końcówkę pochwy i wklepać górne zwieńczenia, tak żeby ją ładnie ścisnęły. Być może tak właśnie jest tutaj:


To rozwiązanie musiało być przynajmniej jednym ze stosowanych sposobów, co widać choćby po przekroju górnych zwieńczeń poniższego trzewika:


Te bolce były umieszczone po wewnętrznej stronie i nadawały się idealnie do wklepania w skórę pochwy, a może i nawet delikatnego wczepienia się w drewno. Jednak, jak mówi Mojmira, brązowy odlew niełatwo jest wygiąć i sklepać. Przy odrobinie pecha może się pokruszyć...

Dlatego istnieje możliwość, że właśnie ta płaska tarczka na dolnym zwieńczeniu trzewika służyła do wbicia w nią guzka zakończonego trzpieniem. Przechodziłby on przez skórę i wbijał się lekko w trzaskę, elegancko mocując okucie do czubka pochwy. Logiczne, proste i ładne rozwiązanie problemu...

Trzeba uczciwie zaznaczyć: to wszystko są spekulacje. Nie każdy trzewik tego typu jest asymetryczny, nigdzie też nie udowodniono tego, o czym pisałem powyżej. Nie wiemy nawet, czy asymetryczny jest sam trzewik z Niemczyc. 

Trzewik z Niemczyc za Die Slawen...

Jest jednak na to sposób. W Die Slawen... jest spis ilustracji, w nim figuruje to zdjęcie. I autor, i gdzie on je zrobił. To było muzeum w Dreźnie. Wystarczy ich zatem zapytać. A może się do nich przejadę? Na rozwiązanie zagadki będziecie musieli poczekać - aż do przyszłego roku!

środa, 12 listopada 2014

Surowa skóra na miękko, czyli tarcza z Łączyna raz jeszcze!

I nie ostatni bynajmniej! Zdecydowałem się jednak nie zadowalać się tym pomarszczonym grzybem, który był w mojej piwnicy. Zamiast go więc malować, obszywać i robić pętlice - wziąłem i rozprułem.


Trzeba przyznać, że w środku wyglądał o wiele lepiej. Tak podniesiony na duchu wrzuciłem skórę do beczki z wodą. Pierwszy i nieco mniejszy kawałek, czyli jej stronę wewnętrzną, wyjąłem po trzech godzinach. I rozciągnąłem na ramie.


Jak widać, dolna część namoczonej skóry jest całkiem prześwitująca. Jeżeli się przypatrzycie, ujrzycie przez nią liście i metalowy słupek, o który oparłem ramę. Niestety jednak na górze jest dalej nieprzezroczysta. Zależy to najwyraźniej po prostu od jej wewnętrznej budowy, ewentualnie - grubości. Zapewne od obu tych rzeczy...

Nie trzeba też było kupować odciągów do bagażnika dachowego, o których wspominałem w komentarzu do poprzedniego posta. Wystarczyła kolekcja sznurków od bielizny, które poprzewlekałem przez dziury po poprzednim szyciu. Niegarbowana skóra jest na tyle mocna, że nawet przy mocnym naciągu nie ma ochoty się przedrzeć.


A tak prezentuje się korpus na tle wewnętrznej powłoki. Położyłem go na niej, żeby się przekonać ile mi dało rozciągnięcie tej części jeszcze raz na mokro. Zauważyłem też przy tym kilka ważnych rzeczy:

1) plecionka z trawy wyschła i mocniej się zbiła, przywodząc mi nawet na myśl słomiankę łuczniczą,
2) dzięki poprzedniemu i jak najbardziej celowemu kształtowaniu tarczy, całość zrobiła się wypukła,
3) w międzyczasie zaczął zapadać zmierzch i nie dałbym rady po ciemku kontynuować roboty.

Te drobne trzy obserwacje zadecydowały, że zamiast naciągać na tą samą ramę kolejną warstwę skóry umieszczoną tym razem nad korpusem tarczy, a potem to wszystko zeszywać i do wyschnięcia zostawić - zwinąłem się szybko do miasta i miałem czas na myślenie. 

Bo skoro spleciona trawa tak bardzo się sprasowała, że aż przypomina słomiankę, o której pisał Mścidrug w swoim komentarzu, to można przecież spróbować zrobić tak jak napisał!


Nazajutrz wziąłem więc znowu sznurki od bielizny, wyjąłem z beczki kiszącą się tam przez całą noc skórę, i naciągnąłem na korpus. Na krzyż...


...i tak dalej, a w końcu...


...wszystkie te drobne zagięcia, widoczne na wcześniejszej fotce, ściągnąłem jednym już sznurkiem.

Co da się tu zauważyć?
Po pierwsze, plecionka jest gruba. Z początku taka nie była, ale pomiędzy dwiema warstwami schnącej powoli skóry skurczyła się, sprasowała - i trochę jej się przytyło. Nie bez znaczenia było też kształtowanie poprzedniego profilu tarczy na mokro, z czego wszak wyszedł mi grzyb. Teraz ten efekt jeszcze się pogłębił, bo przecież naciągając skórę na warstwę trawy zmniejszyłem jej szerokość i powiększyłem grubość!

Co jeszcze widzimy? Cóż...
ChAoS!
Za to po drugiej stronie...


 ...śliczna, równiutka i gładka jak świnia po botoksie! Plastik to, panie, czy jak?

Nie chcę jednak, by tarcza wyszła zbyt wypukła. Nie robię przecież bębna, ani też nie będę chować głowy tam do środka! Dlatego też podczas suszenia...


...nie będzie leżała samotnie! 

Niech trochę się przyprasuje i niech plecionka się spłaszczy. No a kiedy już wyschnie, to trzeba ją będzie wykończyć. Malować czy nie malować - oto jest pytanie! Jak będzie z przezroczystością skórzanej powłoki? Co zrobić z tym drugim kawałkiem, który pozostał na ramie? Jeśli brać pod uwagę znalezisko z Lenzen...

Nie! To w następnym odcinku. Dajmy jej trochę czasu. Dopiero co była w beczce...

c.d.n. 

piątek, 31 października 2014

Kłopoty z tarczami...

W mediach społecznościowych - obojętnie, na fejsie, blogasie, czy na naszej klasie - staramy się zazwyczaj pokazać z dobrej strony. Wrzucamy te lepsze fotki z fajniejszych wyjazdów. Nawet, jeśli naprawdę w ogóle fajne nie były. Bo własny wizerunek tworzony przez nas samych jest z swej istoty - fałszywy. I bardzo jednostronny. 

Nie może też być inaczej, bo trudno o obiektywizm kiedy w grę wchodzi ego. Dlatego nie będę tu ściemniał, że ja tę tendencję przełamię, dokonam niemożliwości i stanę się obiektywny. Pokażę Wam za to kawałek tej ciemnej strony odtwórstwa, kiedy nie wszystko wychodzi. I subiektywnie przedstawię...


...moje kłopoty z tarczami. Po pierwsze tarcza z Lenzen. Tu wszystko szło idealnie do czasu skończenia korpusu. Okazało się, że samo klejenie listew na sklejkę, a nawet zrobienie plecionki z łyka i trawy, było śmiesznie łatwe. Przynajmniej w porównaniu do pracy nad powłoką.


Po pierwsze - hipoteza Pawła Rudzińskiego o malowaniu desek pokrytych półprzejrzystą surową skórą nasmarowaną olejem, przez którą miały prześwitywać wzory skreślone na ich powierzchni. Jak widać na załączonych obrazkach, weryfikacja pomysłu zawartego w świetnym skądinąd artykule Tarcza we wczesnośredniowiecznej Polsce na tle europejskim. Od plemienia do państwa, Acta Militaria Mediaevalia, t. V, Kraków-Sanok 2009, s. 21-78 (zwł. 38-39), wypadła niepomyślnie

I nie wiem naprawdę, dlaczego!



Z początku, tudzież na mokro, skóra była faktycznie trochę prześwitująca i miałem nadzieję na więcej w toku dalszej obróbki. Niestety! Im bardziej schła, tym mniej było widać pod spodem. I nic nie pomagał tu olej: na zimno, czy na gorąco - zupełnie bez różnicy. Bo w żadnym z tych przypadków powłoka nie robiła się wcale bardziej przezroczysta, a tylko oślizła i tłusta...

Zostaje jedynie pytanie: gdzie popełniłem błąd?

Może za dużo razy ta skóra była moczona? To jednak nie trzyma się kupy, skoro sam Saxo gramatyk pisał o polewaniu tarcz wodą przed walką. Może nie taka jak trzeba? Za gruba? Niegarbowana? Ale tak pisał Rudziński, że przecież ma być surowa! I nie wiem.
Ktoś mnie oświeci?

Ale to jeszcze nie wszystko. Problemów jest tutaj więcej. Bo przy obróbce surowa skóra zachowuje się zupełnie inaczej, niźli garbowana. Nie można jej na ten przykład, tak prosto i łatwo naciągnąć. Jest twarda jak zrogowaciała i bardziej przypomina w tym blachę niż filc, czy tkaninę. Z jednej strony to dobrze, bo będzie mocna i trwała. Z drugiej wystarczy spojrzeć na pierwszy obrazek w tym wpisie. Brzydka jest i pomarszczona, a nie ma dobrego sposobu, by sobie z tym jakoś poradzić. 

Konstrukcja wewnętrzna tarczy jest przecież elastyczna, więc nie da się skóry naciągnąć np. na deski pod spodem. Żeby wyrównać powierzchnię trzeba by było chyba wszystko rozpruć, a potem naciągnąć na jakiejś ramie. Pomijając już fakt, że nie mam ani ramy ani odpowiednich odciągów, po całej tej procedurze i tak musiałbym wszystko raz jeszcze zszyć wokół korpusu. I musiałbym szyć to na mokro. A wtedy, jak wiadomo, skóra się znowu pomarszczy...

Ktoś widzi wyjście z tej matni?

Dla mnie wydaje się proste: przyznajmy się do porażki. Przynajmniej takiej częściowej: 

1) pomalujemy od zewnątrz skórzaną powłokę tarczy, a weryfikacje przypuszczeń Pawła Rudzińskiego odłóżmy na inny termin i eksperyment z nową partią skóry. Może nieco cieńszej. 
2) Nie rozpruwajmy konstrukcji, tylko ją wykończmy. Krawędzie trzeba będzie obszyć, bo ta skóra jest jak blacha i trzeba ją zabezpieczyć. Inaczej przy uderzeniu można się nawet nią pociąć! Założę normalnie pętlice i przenituję się przez nią, tak jak to zrobiono w znalezisku. Wtedy być może wszystko nieco się wyrówna. 
A nawet jeśli i nie, cóż - taka już jej uroda!

Paweł Rudziński pokazał w swoim artykule inny przykład eksperymentalnej rekonstrukcji tarczy, zrobionej tym razem w konstrukcji plecionkowej:


Tarcza plecionkowa za Pawłem Rudzińskim, Tarcza..., s. 50

Coś takiego miał też Razosław u nas na Nowej Rudzie. Otóż i swego czasu wpadłem na świetny pomysł, by za przykładem Mścidroga i zrobić...


Znalezisko z Gross-Raden za Pawłem Rudzińskim, Tarcza..., s. 45

...replikę umba (?) z Groß-Raden...


...a potem to wszystko połączyć!

Pomysł zaprawdę prześwietny, gorzej z wykonaniem. Już wszystko tam obrobiłem, już ciosałem środek...



...i cóż mam więcej tu ściemniać? Tak ładnie żarło - a zdechło! 

Tu rozwiązanie jest proste: zrobić to wszystko od nowa, tym razem z lepszego drewna. To było po prostu za kiepskie i miało pęknięcie gdzieś w środku. Pomimo to cel jest jasny i chociaż wiadomo, co robić!

Jeżeli przychodzi Wam do głowy coś konstruktywnego, wiecie co poszło nie tak, macie jakieś pomysły - zapraszam do wpisywania wszystkiego w komentarzach!

piątek, 19 września 2014

Pantofle z Groß Raden, podejście pierwsze.

Skoro już w poprzedniej notce ustaliliśmy sobie, że lepiej uszyć nowe buty (że tak się tu nieściśle wyrażę) niż naprawić stare - to dzisiaj przejdziemy do rzeczy. Groß Raden, podejście pierwsze!



Szycie najlepiej rozpocząć od sporządzenia próbnego wykroju z materiału choć trochę przypominającego skórę. Polecam do tego filc. Z niego możemy zrobić testową wersję naszych pantofli. 


I jeśli wykrój pasuje, to można brać się za skórę.

Wykroje ze skóry zrobiłem sobie dwa. Ten pierwszy i idealny będzie na drugą próbę. Pierwsze podejście do zmierzenia się z zabytkiem z Gross Raden postanowiłem zrobić na wykroju gorszym. Dzięki temu będziemy mogli nauczyć się czegoś na błędach. Bo nie popełnia ich tylko taki, który nic nie robi!


Nas wykrój drugiej kategorii został wycięty z kawałków różnej skóry, na których się zresztą ledwo zmieścił. I będzie dobrze widać, że skórka jest w różnych kolorach. Największym problemem jest tutaj podeszwa, czy raczej obie: dwie prawe. Jako, że we wczesnych butach nie było specjalnej różnicy pomiędzy lewym i prawym - zdecydowałem się mimo wszystko spróbować zrobić z nich parę!


Doszywanie przyszew do podeszew nie jest niczym ciekawym ani skomplikowanym, dlatego skoncentrujmy się na najważniejszym zadaniu: wywinięciu skóry na mokro i zeszyciu czubków.


Od tego zależy efekt końcowy i wygląd całości. 


Oprócz wyglądu liczy się także wnętrze: jeżeli znajdująca się w środku część spodniego fragmentu przyszwy będzie pomarszczona, to zacznie nas uwierać. A tego nie chcemy...


Niestety, w przypadku lewego pantofelka lekkiej zmarszczki na czubku uniknąć się nie udało. Tak, właśnie: ten będzie lewy. Tak go na mokro wypchamy i porozciągamy...

Co możemy zrobić z tą fałdą na czubku lewego pantofla? Rozpruwać? Tylko nie to! Można go przecież zawsze wypchać i rozciągnąć. 


Inne wnioski na przyszłość
Ano, tych trochę jest:
1) pracujemy na przemian nad jednym i drugim: doszywamy pół przyszwy do lewego, potem pół do prawego, następnie drugą połowę znowu do lewego - i tak kolejno ze wszystkim,


2) na czubku dwa kawałki przyszwy łączą się jedną dziurką. Przez to trzeba się było nieźle nagimnastykować z wywracaniem tego na mokro i dopasowywaniem. Następnym razem można złapać na dwie,
3) porządne wywrócenie skóry na prawą stronę i rozciągnięcie szwów przy podeszwie jest jedną z najważniejszych rzeczy. Chodzi nie tylko o prawidłowy kształt pięt i nosków, lecz przede wszystkim żeby później nie deptać po szwach. Dlatego podeszwa powinna być nawet trochę wywinięta na zewnątrz, a szew lekko widoczny: jak w rekonstrukcji Ewalda Schuldta!

Detal rekonstrukcji pantofli z Groß Raden za Ewald Schuldt, Der Eintausendjährige Tempelort Groß Raden, Schwerin 1987, s. 28, Abb. 26.

4) żeby nie deptać po przyszwie trzeba też ciągle pilnować, żeby nie było nadmiaru skóry tak na czubku, jak i bliżej pięty. Cały czas trzeba kontrolować ułożenie przyszwy względem podeszwy. To się akurat udało i pantofle wyglądają zgrabnie, tudzież ładnie pasują:


Przez roztargnienie popełniłem jednak dosyć poważny błąd. Kto zgadnie, gdzie?


Tak właśnie - szew na pięcie! Jak pisałem już w komentarzu do starych trzewików z Vipperow (w których muszę zresztą wymienić podeszwy), szew nie ma prawa iść w ten sposób! To prosty błąd z przeoczenia i naprawię go zaraz po powrocie z Bydgoszczy.


Ostatnim mankamentem jest fakt, że pantofle choć dobrze dopasowane - są przez to dosyć ciasne. Ale jak pokazują moje wcześniejsze doświadczenia, na pewno się rozchodzą!


Dlaczego piszę o tym wszystkim, zamiast przemilczeć wszelkie niedoróbki i się pochwalić dopiero kiedy wszystko pójdzie idealnie?

Nie jestem rzemieślnikiem i nie reklamuję produktu. Robię to wszystko dla siebie i zależy mi na pokazaniu błędów, których należy unikać jeśli ma się ambicje zrobić coś porządnego. To może się przydać każdemu, kto chciałby kiedyś coś poszyć. I właśnie dlatego tu piszę...

wtorek, 9 września 2014

Obuwie Słowian Połabskich

Buty - a w zasadzie obuwie, żeby już pisać poprawnie! - to absolutna podstawa. Każdy z nas zna ten ból kiedy szew gdzieś się pruje, albo podeszwa przeciera. Znów powrót do tematu! - że ujmę to cenzuralnie...


I dobrze, jeżeli chociaż zszyć trzeba na jakimś odcinku, względnie wymienić podeszwę. Czasami jednak się przyda uszyć coś całkiem nowego. Bo przecież żal nam pieniędzy na kapcie od rzemieślnika! 

Jeżeli mamy choć trochę czasu, ochoty i zdolności - radzę się samemu zabrać za produkcję skórzenek (termin staropolski). Oszczędność oszczędnością, a przecież do tego w odtwórstwie - jak niegdyś Mścidrug napisał - najlepsze jest właśnie... odtwórstwo!

Dawnymi technikami, z właściwych surowców. Na tym to w końcu polega. W przypadku naturalnych materiałów pierwszoplanową kwestią jest ich wytrzymałość. Tu nie ma miejsca na cuda: skóra zawsze się zetrze na kamienistej ścieżce, żwirze czy asfalcie.


Tak samo lniana dratwa, choćbyś ją nie wiem jak dobrze nawoskował, i tak nam kiedyś namoknie i w końcu się rozejdzie. Dlatego bardzo przydatną umiejętnością jest szycie i naprawa obuwia. Choćby ze względu na cenę... 

Rzemieślnik co prawda zrobi zawsze zauważalnie lepiej, ale policzy też tyle, że cię to przyprawi o zawał. Zwłaszcza kiedy na pierwszym wyjeździe nadepniesz przypadkiem na kamień lub wejdziesz na ostry sęk w lesie...


Nie będzie to jednak notka o prostych technikach szewskich. Bo jeśli już coś szyjemy, to trzeba wiedzieć - co. A skoro odtwarzamy słowiańskie Połabie, przyjrzyjmy się znaleziskom z tamtego terenu. 

O ile wczesnośredniowieczne obuwie z obszaru Skandynawii, dzisiejszych Wysp Brytyjskich, czy choćby naszego Pomorza jest dosyć dobrze zbadane i omówione w wielu pracach naukowych, to dawne terytoria Słowian Połabskich wciąż czekają na swą monografię. Nie jest mi znana żadna praca ujmująca całościowo znaleziska połabskiego obuwia. Podstawą naszej wiedzy na ten temat pozostaje niezmiennie dorobek enerdowskiej nauki, uzupełniony niekiedy wiadomościami o pojedynczych znaleziskach, rozsianych po nowszych publikacjach. A raczej na ich marginesach...

Corpus archäologischer Quellen zur Frühgeschichte auf dem Gebiet der Deutschen Demokratischen Republik (7. Bis 12. Jahrhundert), 58/67

Nie będę się tu rozpisywał o opisanych już dawno temu i zrekonstruowanych przeze mnie trzewikach z Vipperow nad Jeziorem Morzyckim. Je trzeba po prostu naprawić, najlepiej - wymenić podeszwy!

Tu miejsce na małą dygresję terminologiczną: nazwa trzewik pochodzi od miękkiej skóry z podbrzusza okrywającej trzewia, a używanej do szycia obuwia sięgającego do kostki lub niewiele ponad, z otwartą od przodu cholewką. Z kolei słowo buty pochodzi z łaciny i znaczy ni mniej ni więcej, jak właśnie obuwie wysokie... 

Ja oczywiście wszystkiego sam nie wymyśliłem, podaję jedynie jak to zrozumiałem za Anną Bogumiłą Kowalską, in gremio - in praxi. Studia nad średniowiecznym skórnictwem, która podjęła się omówienia i uporządkowania słownictwa używanego w naukowej literaturze i rzemiośle.

Kolejnym przykładem, w którym można pokusić się o wykonanie repliki, są bogato zdobione pantofle z obodrzyckiego Mechlina. Pantofle!? Ano właśnie!

Pantofle to słowo pochodzące z niemieckiego. Oznacza obuwie czółenkowate, sięgające poniżej kostki, często ażurowe. Pasują tu lepiej niż ciżmy, które są kojarzone z późnym średniowieczem.

Pantofel z Mechlina za Die Slawen..., Abb. 45.

Ich szkic wraz z rekonstrukcją wyglądu znajdziemy w wydanej jeszcze w NRD pod kierunkiem Joachima Herrmanna pracy zbiorowej Die Slawen In Deutschland. Geschichte und Kultur der slawischen Stämme westlich von Oder und Neiße vom 6. Bis 12. Jahrhundert, do dzisiaj podstawowym kompendium wiedzy o Słowiańszczyźnie Połabskiej. Mechlińskie znalezisko datuje się na IX wiek.

Kliknij i powiększ!


Kolejnym przykładem mogą być podobne pantofle z Groß Raden. Tak wyglądają niektóre spośród wielu odkrytych tam pozostałości obuwia pochodzącego z IX-X stulecia...


 ...tak rozkrojone części...



...a tak przykładowa rekonstrukcja całości:


Powiększ, bo ładne!

Zawdzięczamy ją pracy Ewalda Schuldta, Handwerk und Gewerbe des 8. Bis 12. Jahrhunderts in Mecklenburg, Schwerin 1980. Jest swoją drogą bardzo zastanawiające, dlaczego tak śliczna rekonstrukcja nie była wystawiona w miejscowym muzeum! 

Warto wspomnieć, że do wyrobu obuwia używano głównie skór owczych i kozich, a w mniejszym stopniu najpopularniejszych dziś bydlęcych. Ze względu na wytrzymałość, te ostatnie wykorzystywano zwłaszcza na podeszwy. Jak pisał Ewald Schuldt, górny szew łączący na środku dwa kawałki cholewki był zawsze troskliwie wykończony gęstym i równym ściegiem, podczas kiedy podeszwy przyszywano niechlujnie, zauważalnie luźniej. Czasami też nie zszywano nawet skóry na pięcie, bo przecież wystarczył nam rzemień okalający kostkę. Tego rodzaju obuwie noszono zapewne latem albo po domu, a rzemyk zawiązywano tak z przodu, jak i z tyłu. Robiono tak choćby w Mechlinie...

Jeżeli chcemy się dokładniej przyjrzeć poszczególnym zabytkom odnalezionym w Groß Raden, np. w celu stworzenia alternatywnej rekonstrukcji, musimy naturalnie sięgnąć do publikacji źródłowej.

Na tego rodzaju prace jesteśmy skazani i w innych przypadkach. Wymaga to, delikatnie mówiąc, wiele wysiłku i wyobraźni. Bo spójrzcie na opublikowane przez tego samego autora znalezisko z Behren-Lübchin...

Ścinki skóry i szczątki obuwia za Ewaldem Schuldtem, Behren-Lübchin. Eine spätslawische Burganlage in Mecklenburg, Berlin 1965, Taf. 29.


...albo chociażby z Teterow:

Pozostałości obuwia z Teterow, za: Ewald Schuldt, Wilhelm Unverzagt, Teterow. Ein slawischer Burgwall in Mecklenburg, Berlin 1963, Abb. 47.


Teraz już każdy widzi, że wyszukiwanie i wrzucanie na tego prostego bloga szkiców kolejnych kawałków i ścinków zwyczajnie nie ma sensu. Grzebanie w tym to robota dla profesjonalnego archeologa, najlepiej z ponadprzeciętną wyobraźnią przestrzenną i zdolnościami plastycznymi. Bo trzeba po prostu przysiąść, zebrać to wszystko do kupy, pobawić się w rysownika, tudzież wyciągnąć wnioski. Temat oddaję za darmo. 

Zdarte podeszwy ze Spandau, XI w., wystawa w Neues Museum, Berlin 2012 r.

Jak widać wiele materiałów da się też znaleźć w muzeach. W Berlinie np. królują znaleziska ze Spandau, które z pewnością można też wyszperać w licznych publikacjach Adriaana von Müllera.

Rekonstrukcja damskiego obuwia wystawiona w muzeum Zitadelle Spandau.

Aby jednak nie było, że całe Połabie tylko enerdówkiem stoi, oddamy też sprawiedliwość bardziej współczesnym badaczom. Oto zupełnie przypadkiem udało mi się odnaleźć w artykule Norberta Goßlera i Felixa Biermanna, których prace zawsze warto przejrzeć, takie oto znalezisko trzewika z Łączyna:

Trzewik z Łączyna, za: Felix Biermann, Norbert Goßler, Handel und Handwerk in der früh- und hochmittelalterlichen Westprignitz, Wiesbaden 2013, s. 221, Abb. 1.

W tym samym artykule, na stronie 220, Abb. 2, możemy także podziwiać szkic pozostałości tarczy odnalezionych podczas wykopalisk na tym samym grodzisku. 

Patrząc na to co już mamy, możemy wyciągnąć parę dość oczywistych wniosków. Po pierwsze zatem, używano obuwia dwu lub trzyczęściowego. Jak wspomniał Ewald Schuldt, jednoczęściowe chodaki zdarzały się sporadycznie. Na podstawie analogii z Pomorza Zachodniego możemy się domyślać, że korzystano z nich raczej na wczesnych etapach dziejów słowiańskiego Połabia. Później, w X-XI w. popularne były niskie pantofle lub trzewiki sięgające do kostki, albo i lekko ponad nią. 

Widać też wbrew pozorom, że materiałów wcale nie brakuje. I można się do nich dogrzebać zarówno na zaodrzańskim wykopie, jak w dobrej bibliotece. A później nic, tylko szyć!...




 
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Na koniec mam pewien apel: jeżeli znacie przypadkiem jakieś inne, obojętnie nowsze czy starsze, znaleziska obuwia z Połabia - dajcie znać w komentarzach i wrzućcie tu do mnie namiary! Bo skorzystamy wszyscy...