sobota, 31 grudnia 2022

Wikinger Museum Haithabu, czyli witajcie w Hedeby. Uzbrojenie!

Na zakończenie roku post nr 101: muzeum w Haithabu! Hedeby odwiedziliśmy po drodze do Norwegii...



...aby obejrzeć wystawę. Na skansen zabrakło czasu, gdyż pędziliśmy na prom. Ale na napisanie czegoś o Gudvangen na pewno przyjdzie pora. Powróćmy w pobliże Bałtyku, na teren dzisiejszych Niemiec, do Haithabu/Hedeby.

Mówię tu oczywiście o duńskim emporium handlowym, do którego król duński Godfred przesiedlił kupców ze zniszczonego w 808 r. obodrzyckiego portu w Rericu (dzis. Groß Strömkendorf przy Zatoce Wismarskiej), a które przetrwało w tym miejscu aż do drugiej połowy XI w. Zaczniemy od rzeczy znanych i nieodmiennie lubianych. Oto i słynna maska, o której już kiedyś pisałem:



Przejdźmy do uzbrojenia. Po pierwsze - kolekcja mieczy:








Jak widać, jest tam eksponowana całkiem pokaźna liczba mniej lub bardziej ozdobnych mieczy starszych typów, odnalezionych na miejscu tudzież w okolicy. Spośród nich najbardziej zainteresowała mnie datowana na X/XI w. piękna broń typu Y wg J. Petersena:

Miecz z Hedeby za Kurtem Schietzlem, Spurensuche Haithabu, Hamburg 2018, s. 577.

Prócz mieczy starszych typów na wystawie można obejrzeć również klasyczny typ X z głownią inkrustowaną złotem:


Przejdźmy do grotów włóczni. Pochodzący z grobu konnego wojownika grot typu I wg A. Nadolskiego, z ćwiekowaną tuleją:



Typ V o lancetowaym liściu i rowkowanej tulejce, który w zauważalnej ilości występuje również na Połabiu:


No i jeszcze typ VI, czyli pochodząca z państwa Franków forma zaopatrzona w skrzydełka:


Nie zapominajmy o żeleźcu topora typu III wg Andrzeja Nadolskiego:


Uzbrojenie ochronne jest reprezentowane przez umba:




Na koniec warto pokazać ważny element rzędu końskiego jakim są strzemiona - tutaj posiadająca zachodnią genezę para typu I wg A.Nadolskiego, która charakteryzuje się prostą stopką. Obok okucie uzdy oraz kolejny miecz o pięknej rękojeści inkrustowanej srebrem, pominięty poprzednio ze względu na kiepską jakość zdjęcia:


Ostatnim elementem uzbrojenia, który dzisiaj pokażę jest typowo skandynawski grot strzały osadony na trzpieniu, należący do typu III wg A. Nadolskiego:



Jak widać, w gablocie wyeksponowano go obok zdobionego jelca i paru narzędzi przydatnych w życiu codziennym. O innych znaleziskach prezentowanych w muzeum będziecie mogli przeczytać w którymś z kolejnych postów. Na razie mamy tu szydło, puncę, tudzież nieco bardziej zagadkowy element określony jako Profilzieheisen. Jest to najprawdopodobniej profilowana blaszka z otworami o różnych średnicach, służąca kowalowi do wytwarzania drutu, a brzydko mówiąc - ciągnięcia.

I tym optymistycznym akcentem kończymy dziś stary rok!

niedziela, 13 listopada 2022

Przygoda na drakkarze!

Co tu dużo gadać, kiedyś musi być ten pierwszy raz: stare knury lądowe wyruszyły na morze! No, może nie do końca, ale na Zalew Szczeciński...


Klikaj i powiększaj


..ale od początku! 21 lipca stawiliśmy się na wolińskiej przystani, by pod komendą Dalibora przygotować statek do wypłynięcia na szerokie wody. Mieliśmy płynąć Morągiem, ale zanim odbiliśmy od brzegu czekała nas masa roboty: wyszorować poszycie, zlokalizować przecieki, wybrać wodę, umyć i zamocować deski pokładu...



...zrefować żagiel - nowe słówka, a co! - postawić maszt, przyswoić podstawowe komendy, nauczyć się trzymać wiosło - i wiele, wiele innych. Dla absolutnej większości z nas były to rzeczy całkiem wcześniej nieznane, a spośród 13 knurów obecnych na tej wyprawie doświadczenie z żeglarstwem posiadał tylko Lisu i Thorkel. Do tego kapitan Dalibor i pierwszy oficer Kuba, tudzież i Gunnar z patentem na pływanie motorówką. Reszta musiała się nauczyć wielu nowych pojęć.



Po ogarnięciu wszystkiego odbiliśmy od brzegu... 



...Wiosła w dulki! Prawa naprzód! A skoro cytuję komendy, które wydawał nam Dalibor w pięknym ogólnosłowiańskim, polsko-czeskim języku - przytoczę relację Sigurda:

- Z łodzi!

- Na łódź!

- Panowie kak checie sikač to na chwila bo zaraz wypływały!

- Myśmy ciężkie knury...

- Prawa w dulki! *dźwięk wioseł w wodzie*

- Kurva! Prawa w dulki!

- CO TO KURVA BYŁO PANOWIE PRAWA KURVA W DULKI!!!

- On narwany jakiś jest! *plusk plusk plusk*

- Ale mnie łapy nakurwiają! *dźwięk równego uderzania wioseł w wodę*

- Panowie równo dlugie počiagnięcia! *dźwięk nierównego uderzania wioseł w wodę*

- Przejebane tak wiosłować z Norwegii do Anglii...

- Basta!

- Obie kurva Basta!

- Naprzód! *plusk plusk plusk* 

- Kurwa daleko jeszcze?

- Ty patrz mam już odciski na odciskach! XD

-Panowie nie może tak byč že dwa nie wiosłuje jak jedna nie wiosłowač! *plusk plusk plusk*

- Ja pierdole nigdy więcej!

- Miodu... Miodu... miodu miodu dajcie...

- Kubo! - Ano! - Klar!

- BASTA! Tam widzičie wyspo ładno nie? To się w nią nie wpierdolič...

- Może byśmy jakiś bunt zrobili?

- Równo! *dźwięk zdesynchronizowanego wiosłowania*

- Panowie! Wiosłować!



- Kurwa jak taki cwany to się może z nami zamieni *kurwienie w języku wioseł*

- Kubo - Ano - Prawa klar! - daleko jeszcze?

- I zaraz ją łapie za cyce...

- SZOT! SZOOOT!!! - A co wgl to jest???

- Za kielichy złapmy, rogi pełne piwa...

- ehh zdechne tu zaraz...

- Lewa z Dulki!

- Prawa kontra! *dźwięk kontry z prawej strony*

- Kuravaaa prawa kontra!!!

- PRAWA KURVAAA KONTRAAA!!!

- JAPIERODLE JAK JA MÓWIĘ KONTRA, TO KONTRA! *JEBUDUP!*

- PANOVE, KURVA! *plus coś w języku Krecika i sąsiadów*

- Kurwa nigdy więcej…

 


Czekało nas jeszcze trochę wiosłowania, zanim dotarliśmy na zalew. Bogowie nie sprzyjali, wiatr działał przeciwko nam - żagla postawić nie można, trzeba płynąć na wiosłach. W kierunku Nowego Warpna, niby to niedaleko...



...a jednak jak cała wieczność! Wiosłowaliśmy do zmroku, co 15 minut odpoczywając po jednej ławie na zmianę, w takim systemie też jedząc. Nietrudno zauważyć, że wiosłowanie wymaga podobnej organizacji i dyscypliny jak chodzenie w linii - tyle że więcej i dłużej. Bo w linii idzie się co najwyżej parę minut, a wiosłować to można tak długo jak się tylko podoba. A zwłaszcza gdy już przestało - np. całą noc. Ale nie uprzedzajmy faktów...



Jak to wygląda w praktyce? Ano, siedzisz na ławie, tzn. na dupie. Na dupie nikt nie usiedzi na twardej i wąskiej ławie bez odpowiedniej podkładki. Najlepiej przywiązać pasem koc i skórę z barana, chociaż sam koc też wystarczy - jeśli go złożyć porządnie. Prócz tego ze względów bezpieczeństwa pod każdą ławą znajduje się przypięty kapok, a każdy musi posiadać pałatkę przeciwdeszczową. 



Wiosłujemy starając się pracować plecami, chwyt może być szeroki lub wąski. W zasadzie nie pamiętam, który był prawidłowy. Raz jeden pasował mi bardziej, a innym razem drugi. To wcale nie przypomina takiego wioślarza na siłce...



Pisałem coś o zgraniu i dyscyplinie? To drugie jest oczywistością, bo chociaż zrozumienie i wykonanie komend dla bandy knurów lądowych było nie lada wyzwaniem, to jednak jesteśmy Knurami i zawsze chodzimy w linii - a linię mamy równą. Jak widać na załączonym obrazku, zdolność nienagannego utrzymywania szyku podczas marszu na lądzie bynajmniej nie wystarczy żeby równo wiosłować. Zdarzały się idealne momenty, kiedy wszystko szło gładko i jakby z automatu - zwłaszcza gdy się śpiewało...



...podobnie jak podczas nauki jazdy na łyżwach, gdy radość z udanego przejazdu i uświadomienie sobie tego że wszystko robimy poprawnie jest zazwyczaj momentem poprzedzającym upadek. Niestety, znacznie częściej mieliśmy masę problemów ze zgraniem jednego tempa, stukaniem wiosła o wiosło, zachowaniem odpowiedniego kąta wychylenia wiosła, czy - zwłaszcza kiedy się siedzi przed kimś naprawdę wysokim! - obrywaniem w plecy jego rekojeścią...



...do tego odciski i bąble! Najpierw puchną, potem pękają, a na końcu krwawią - i bolą przez cały czas. Niby przygotowywałem się do tego katując na siłce wioślarza, lecz to jak widać za mało. Do następnego wyjazdu podczas treningów siłowych zrezygnuję w ogóle z używania rękawic. Tak czy inaczej, momenty gdy wszystko działało bez zarzutu zdarzały się coraz częściej, nawet pomimo zmęczenia. Nie ma jednak co kłamać: im później się robiło i im było ciemniej, tym bardziej rosły pęcherze i spadały morale. Około 22-23 udało się wreszcie postawić żagiel i dać rękom odpocząć.



W pewnym momencie zgłosiłem się do trzymania brasu - i była to świetna decyzja. Nade mną czarne niebo usiane gwiazdami, a ja siedzę przy rufie, wybieram albo luzuję linę przymocowaną do rei, i czuję się jakbym puszczał gigantyczny latawiec! Niestety ta idylla nie potrwała zbyt długo, po jakichś dwóch - trzech godzinach władowaliśmy się bowiem pomiędzy słupki z sieciami...



...i znowu musieliśmy powrócić do wiosłowania! Żeby było ciekawiej, właśnie zmienił się wiatr. Tak, na ten niekorzystny: prawie staliśmy w miejscu. Niektórzy wiosłowali w jakimś dziwnym półśnie, niektórzy zasypiali waląc się z ławy na pokład. Nie będę nawet próbował przedłużać tego opisu, by oddać Wam choćby ułamek tego jak nam się to wszystko dłużyło...



...Płynęliśmy na wiosłach przez całą noc aż do świtu i zawinęliśmy do portu dobrze po szóstej rano. Gdy dobiliśmy do kei, wyskoczyliśmy z drakkara z toporami w rękach i mieczami w zębach aby z okrzykiem na ustach siać śmierć, palić i gwałcić...



...a, wróć! Poszliśmy spać...



Po odpoczynku wyszliśmy z portu na wiosłach, a musieliśmy zdążyć przed regatami zapowiedzianymi na 17:00. Drogę, której przepłynięcie zajęlo nam wcześniej więcej niż pół nocy, teraz pokonaliśmy w dwie godziny - tyle zależy od wiatru! Po wypłynięciu na zalew mogliśmy po raz pierwszy naprawdę i w spokoju cieszyć się żeglowaniem...



...każdemu kto nie ma choroby morskiej polecam też wachtę na oku: siedzisz sobie na dziobie i wypatrujesz rysujących się na horyzoncie punktów orientacyjnych, tudzież zdradliwych słupków kryjących pod wodą sieci, statków i innych przeszkód. A że płyniemy drakkarem, wrażenia są wręcz nieziemskie: to jakbyś siedział na smoku, wznosząc się i spadając. Byleby nie spaść z drakkara...



...sielanka skończyła się wraz z wpłynięciem w Dziwną, gdzie znowu trzeba było walczyć z prądem i wiatrem. Oczywiście wiosłując. Tutaj mi było najtrudniej, a dodatkową przeszkodę stanowiły długie wodorosty, co rusz oblepiające pióra naszych wioseł. Tym razem do przystani dotarliśmy o zmroku, i na tym się kończy opowieść...



Co dalej? Po zejściu na ląd wszyscy bez wyjątku powtarzali do siebie: 

- nigdy, kur**, więcej! 

...A potem było zupełnie tak jak powiedział Dalibor. Już podczas drogi powrotnej stwierdziłem: za rok znowu płyniemy.
I nie byłem jedyny!...


wtorek, 14 czerwca 2022

Szarofok Mieczodun

Największym polskim drapieżnikiem jest samiec foki szarej, który osiąga długość 3 metrów i wagę ok. 300 kilogramów. To z jednej strony urocze, fascynujące stworzenie, z drugiej - ukształtowana przez ewolucję perfekcyjna maszyna do zabijania, szczytowy element bałtyckiego łańcucha pokarmowego i wielka, przerażająca bestia, której ugryzienie z łatwością może pozbawić człowieka ręki...


Fok o imieniu Fok z Helu, za stroną "fanklub foka o imieniu Fok".

...taki jest właśnie mój miecz


Lubnów, Babrzysko 2021 r.

Znalezisko należy do typu XI, E, 3 wg Ronalda Ewarta Oakeshotta, pochodzi ze Schmarsow na Połabszczyźnie i datowane jest na XI-XII w. W oryginale zachowała się jedynie rękojeść i ułamany kawałek głowni. 


Miecz ze Schmarsow wg Ulricha Schoknechta, Neue slawische Funde aus dem Bezirk Neubrandenburg, „Jahrbuch für Bodendenkmalpflege in Mecklenburg” 1974 (wyd. 1975), s. 273305, Abb. 6.

Jest to najwcześniej datowany znany mi miecz tego typu, gdyż dolne widełki chronologiczne przypadają na XI w., co mieści się w górnych granicach epoki, którą odtwarzamy. Mieści się nieco na siłę, o czym napiszę poniżej. Pokrewne znaleziska z Połabia pochodzą z Friedrichsdorf, Kr. Weimar w dawn. NRD (XI-XII w.), Gustow na Rugii (XI-XII w. Corpus..., 41/122), 


Miecz z Gustow za Corpus...


Kyritz (XII-XIII w.), Rosenhagen (XII-XIII w.), Levetzow (XII-XIII w., )  i Vipperow (XII w., Corpus..., 58/68).


Miecz z Vipperow za Corpus...

Alfred Geibig, Beiträge zur morphologischen Entwicklung des Schwertes im Mittelalter, Neumünster 1991, s. 77-82, określił miecze o takiej rękojeści mianem Kombinationstyp 19, a ich najbardziej charakterystycznym elementem jest jednolita głowica typu E wg Oakeshotta, przypominająca wycinek koła zwrócony szpicem ku górze. Prostota i piękno tej formy fascynuje mnie. 

Wymiary samej, a niezachowanej w oryginale, głowni wziąłem z podobnego znaleziska, które pochodzi ze Złocieńca. Na podstawie tych wskazówek miecz razem z pochwą wykonał ponad rok temu płatnerz Errementaris:


Miecz "pochodzący prawdopodobnie ze Złocieńca" wg Pawła Kucypery, Tomasza Kurasińskiego i Piotra Pudło, Wczesnośredniowieczne miecze ze zbiorów Muzeum Narodowego w Szczecinie w świetle ponownej analizy typologiczno-chronologicznej i technologicznej (część 2), „Materiały Zachodniopomorskie” NS 9, 2012, z. 1, s. 269-296, ryc. 9.

Zdaniem Oakeshotta głowice typu E najpopularniejsze na Zachodzie były w drugiej i trzeciej ćwierci XIII w. Autorzy publikacji datują znalezisko ze Złocieńca na XII- początek XIII w., a użytkowanie mieczy tego typu w Europie Śrdokowej ogółem na XII-XIII w., przy czym uznają iż najstarsze znaleziska wywodzą się z Niemiec i pochodzą z XII. stulecia.

Jak widać nie zostało tu uwzględnione opisane przeze mnie powyżej datowanie najstarszych egzemplarzy z Połabia na XI w., a prawdopodobnie drugą połowę lub koniec tego stulecia. Sam problem datowania broni z głowicą typu E jest zatem dyskusyjny i z tego powodu nie zabieram Szarofoka na imprezy osadzone w realiach stuleci wcześniejszych niź XI. 



Nie ukrywam też, że zawsze ciągnęło mnie do Słowiańszczyzny Połabskiej z XII w., epoki walk o Arkonę, a XII w. nad Bałtykiem to takie późne wczesne. Taki właśnie mam gust, lubię prostotę i konkret, a występującego w niemieckiej literaturze datowania najstarszych połabskich mieczy tego typu będę się mocno trzymał.

Warto też zwrócić uwagę na wagę - świetnie zachowany miecz ze Złocieńca waży dziś tylko 990g przy głowni długiej na 90,1cm. Część masy z całą pewnością zjadła po drodze korozja, trochę trzeba doliczyć na okładzinę rękojeści, jednak można chyba szacować, że pierwotnie miał on - najwyżej! - 1200-1300g...


Wyważenie miecza

...Tymczasem mój egzemplarz waży aż 1760g! Nie jest to zatem zabawka do wygrywania pojedynków, a ciężki miecz na bitwy. Trzeba pamiętać o tym, że w przeciwieństwie do średniowiecznej broni przeznaczonej do zabijania, nasze współczesne repliki sportowo-rekreacyjne mają zatępione krawędzie, przez co głownia staje się zdecydowanie masywniejsza. Zwłaszcza w tym przypadku: jest to po prostu sztaba. I bardzo, przecinek, dobrze! Bo oprócz świętej reguły zwiększ masę, skróć topór, istnieje jeszcze jedna, ustalona przez Dagra zasada: to nie miecz jest za ciężki, tylko woj za słaby! Nie ma więc co narzekać, trzeba brać się za siebie.

To właśnie od wagi miecza pochodzi jego imię, jak i spontanicznie nadane przez kolegów stojących po drugiej stronie sztychu nazwisko: Mieczodun...




Do miecza wybrałem odpowiednią pochwę, z pasem wiązanym na jaskółczy ogon i końcówką wykończoną szyciem miedzianym drutem.




Jak do tej pory, a ma za sobą poprzedni sezon, miecz służy mi bardzo dobrze, bez większych szczerb i wżerów. I oby zostało tak dalej!