poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Rękawki do Owidza

Sezon, sezon i po sezonie.

Martwota panująca tu na blogasie od kilku miesięcy nie oznacza bynajmniej, że nic się nie dzieje. Działo się, i to sporo, w tak zwanym międzyczasie...

Rękaweczka...

Z osobistej próżności wspomnę o VI Kongresie Mediewistów Polskich, na którym miałem okazję wygłosić referat o taktyce Słowian Połabskich, tudzież wraz z prof. Piotrem Boroniem poprowadzić bardzo udany panel dyskusyjny o rekonstrukcji historycznej z udziałem m. in. moich drużynników, a także Tais'a (Tomka) z Biełoboha.


Dlaczego niby udany? Dowiedziałem się otóż, że my jako odtwórcy jesteśmy przede wszystkim pewną subkulturą, a jeśli czymkolwiek więcej, to dopiero po tym. Już kiedyś brat śmiał się ze mnie, że całe to szycie ciuchów, miecze, topory i bitwy, to tylko zasłona dymna, pretekst by sobie popić: prawie jak wędkarze. Wcześniej to tylko przeczuwaliśmy, dzisiaj mamy już pewność: reko to patologia! Subkultura knura?


Kiedyś - pamiętam te czasy! - byliśmy właściwie taką (pod)subkulturą metali. Praktycznie każdego na grodzie można było opisać ten w długich włosach i z brodą. Po treningu chodziło się zawsze do strefy 0, słuchało się Amon Amarth, piło się komandosy. Dziś dziadkiem jeszcze nie jestem, lecz zwykle chodzimy w dresikach i mniej lub bardziej na łyso.

Z życia (sub)kulturalnego, czyli Sylwester z Czciborem

Słuchamy ruskich hard bassów, Little Big, Figo Fagotów. Stoimy sobie pod blokiem. No dobra, to wszystko dla beki: KATa uwielbiam do dzisiaj...


Druga sprawa, która bardzo mnie cieszy, to powrót do regularnych treningów w świetnie wyposażonej sali i napływ w szeregi Pancernych Knurów kilku nowych, niekiedy całkiem obiecujących, kandydatów. Na temat naszych treningów napiszę zresztą na pewno jakiś odrębny tekst.


Dziś jednak sięgam za pióro - no dobra, siadam do kompa - by stworzyć małą kronikę ostatniego sezonu. Obecny rok był okresem, w którym większości z nas udało się załatwić wiele prywatnych spraw utrudniających dotąd udział w większej ilości wyjazdów, zregenerować sprzęt bojowy, przezwyciężyć stagnację i powrócić do ćwiczeń innych niż sama siłownia. Jak się te wszystkie drobiazgi przełożyły na sezon? Ano, posłuchajcie!...


Na początku była Rękawka. Impreza organizowana pod kopcem Krakusa to stały punkt programu. Tak jak symboliczny rzut włócznią otwierał starcie w bitwie, prawdziwym otwarciem sezonu zawsze jest bitwa pod kopcem. Nie będę tu tracił czasu na ogólną charakterystykę imprezy. Kto bywał ten wie, a kto jeszcze nie był, powinien się tam pojawić, względnie obejrzeć zdjęcia i poczytać relacje na oficjalnej stronie organizatorów. My przejdźmy jednak do tego, co nas najbardziej tam interesuje, i po co jeździmy. Do walki...


Nie da się ukryć, że większość wojów jest mocno wyposzczona po zimowej przerwie, i jedzie na Rękawkę po to żeby się pobić. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie często powtarzający się fakt, iż z tego entuzjazmu co poniektórzy wojowie tracą zdolność racjonalnego myślenia.


Osobny problem to tacy, którzy jej nigdy nie mieli. Bywa, że do bitwy wychodzą ludzie nie potrafiący walczyć lub z absurdalnym orężem, np. toporem-wędką o drzewcu na ponad 2m. Niektórzy tacy artyści potrafią połączyć w jedno wszystkie te negatywy. Tak było choćby w tym roku, wobec czego przytoczę celne słowa naszego przyjaciela, Kniazia Lubomira Aleksandrowicza:

...to była pechowa Rękawka mój Einar dostał w kark że wylądował w karetce , Bogupał w kark aż mu światło zgasło tak samo Szacun . Wszystko duny 😕 Nie licząc Bronka który chroniąc dzieciaki dostał w goły łeb za linami aż go krew zalała [...] sam dostałem od gościa dunem w twarz ale ktoś mu go zbił i było spoko drugi zapukał mi w hełm od tyłu i było spoko ale rąbanie na przepadłe od tylu byle tylko przykurwić i zgasić światło gdy wystarczy zapunktować to nie problem pancerza tylko...

Bardzo emocjonalny komentarz, ale trzeba przyznać Lubomirowi rację i przypomnieć w tym miejscu pewną prostą prawdę. Uwaga, cytuję Fradmara:

Kto walczy naprawdę dobrze, potrafi walczyć bezpiecznie. A kto nie umie, ten frajer.

Takiego natomiast dowódca nie powinien wypuszczać do bitwy. Miejmy więc nadzieję, że na przyszłej Rękawce wodzowie będą rozsądniejsi, a ludzie lepiej wyszkoleni i trzeźwi. Oczywiście w trakcie walki...


Nie tylko Rękawka okazała się pechowa. Następną imprezą był Santok. Nasz pierwszy raz w tym miejscu, podróż passato-drakkarem przebiegła z niespodziankami. Krótko i węzłowato, zgubiliśmy się! Kiedyś to było, a teraz jakiś remont, objazd, GPS - kurła! - nieaktualny, a po drodze blokady na drodze i labirynt Lidla. No i się spóźniliśmy na turniej indywidualny, a tam można było piniążki nawet zarobić. Somsiedzi zgarnęli, my nie...

  
Prawdziwa podróż w czasie - minus 10 lat w reko. Pięknie się wyróżniali sprzętem co poniektórzy: skórzana pikowana przeszywa, hełm z Vendel grób XIV taki jak kiedyś miał Beinir, pierścienie jebitne na walczącej ręce, plus skrajnie oczojebna czerwona tarcza wyglądająca jak zrobiona z dupy od krzesła. I jeszcze do tego bizanty. Tak, właśnie! Jak w Starej Baśni...


Potem bitwa. 30+ stopni na dworze, a tu nam każą stać i słuchać nagrania z taśmy. Inscenizacja była taka sobie, jedyne co mi się podobało to udział konnicy, jak ładnie ci kozacy - TAK, w mordę elfa, kozacy! - dojeżdżali Wichmana. Następnie fajna bitewka i pokaz dżygitów. Każdy przepocił swoją przeszywkę na wylot, na hełmach jaja można było smażyć, a w gaciach...

 

...co kto ma. Później biba. Żarcia żadnego nie dawali, a szaszłyki na wagę chodziły za 90zł jak sobie kto brał od serca! Na szczęście dawali chlanie. A potem grał Skaner...


Później już tylko piwko, cebrzyk, zwyczajowa degrengolada. Jak zawsze w naszym obozie! I napój piwopodobny marki kustosz z biedry. Oj, tego to wszędzie pełno. Z wiadra do oporu! Nawiązaliśmy takoż kontakty polityczne, ogólnie było przyjemnie. Rano pobudka, kop w dupę od otaczającej rzeczywistości - i paszoł w Passata, do domu. Kustosza nikt nawet pić nie chciał...

Miejsce? Mieszane uczucia. Z jednej strony ślicznie, nad rzeką. Piękno, przyroda, natura. Turyści i disco polo kiszą się gdzieś za mostem, a u nas błogi spokój. Z drugiej widziałem wcześniej ich oficjalną mapkę, miało być jakieś grodzisko - delikatnie mówiąc, bo na obrazku był po prostu gród, z wieżami i palisadą. Tymczasem się okazało, że była to propaganda...


No i to chyba tyle. Mimo wszystko trochę się pobiliśmy, bitwa na patelni nas wykończyła jak trzeba, z wiadra piło się fajnie - wyjazd 6/10. Gdybyśmy się nie spóźnili, to pewnie byłoby lepiej...

Następny w kronice jest Owidz. Zajechaliśmy ok. 23, przebraliśmy się w chacie i poszliśmy pić. Obiekt jest wprost przepiękny, wspaniały i wypasiony! To chyba najlepiej zrobiony gród, w jakim kiedykolwiek byłem. Porządny wał, fajne chatki skupione wokoło dziedzińca, chodniki drewniane, miejsce na ognisko. Z jednej strony nie ciasno, z drugiej - kameralnie i przytulnie. Miejsce do walki też jest zrobione jak trzeba, poza tym pod grodem jest karczma, kibel, prysznice, scena...

Gród w Owidzu, fot. Ulfhednar

Handel - parę kramów, w tym Ryslav. Żona Xawerego sprzedawała owijki ręcznie tkane. Można się było targować, kupiliśmy z Mojmirem. I trochę nawet szkoda, bo trzeba było z Czcibim brać trzy pary, to większa zniżka by była. W każdym razie poziom rzemiosła wysoki i fajne mieli rzeczy, w cenach prawie że znośnych.


Program: był konkurs strojów, pomyślałem - a, wyjdę. Poopowiadałem co mam na sobie, zaskoczył mnie poziom tego jak ludzie się przygotowali. Był tam np. typ odtwarzający chłopa z motyką, narzędziami, plecakiem i... niezłą naprawdę wiedzą. Moim zdaniem to on powinien dostać tę szklankę z Birki, co za nagrodę robiła. W każdym razie ciekawe doświadczenie i za rok na pewno się fajnie przygotuję.

  
Potem rzuty oszczepem, porzucaliśmy sobie żeby się rozruszać przed walką. Bohurt: wyszedł Mojmir. Walkę z Boguszem widzieliście wszyscy, Czcibi na fejsa wrzucał. A kto nie widział, niech patrzy. Bogusz to twardy zawodnik, tyle że Mojmir nadrobił sercem do walki.


Cóż rzec? Czapki z głów! Jak po utracie miecza naparzał go toporem i blokował ciosy styliskiem trzymanym w obu rękach nad głową, by zaraz skrócić dystans i go dojechać... poezja!

Fot. Ulfhednar

Potem turniej na punkty, tudzież inscenizacja. I tutaj przestaje być miło. Był tylko jeden dowódca i tylko jeden facet, który wiedział co robić i miał cały plan w głowie. I była to JEDNA osoba. Pech chciał, że my byliśmy w tym DRUGIM oddziale. Staliśmy 1,5h jak te ciecie pod bramą, nie wiedząc co się dzieje. Zapytać też jak nie było, bo główny mistrz ceremonii odprawiał wtenczas obrzędy.


Rozumiem, że czekaliśmy aż zrobią te rytuały, ale powinien być przecież wyznaczony ktokolwiek, kto będzie wiedział co się dzieje i kiedy. To ewidentny minus dla organizatorów i niedociągnięcie.

Fot. https://www.facebook.com/events/625765721093387/

Na domiar złego kiedy już zaczęliśmy się bić, zaraz rozpętała się burza. Przestało padać i kropić prawie dokładnie wtedy, kiedy my przestaliśmy. Taki podarek od losu. Pozbawieni początkowego entuzjazmu, z obowiązku poszliśmy do bitwy i zdekompletowanego turnieju piątek. U nas wszyscy walczą i zawsze wychodzimy - nawet jeśli wyłącznie aby obskoczyć baty.


Tak właśnie było tym razem, przegraliśmy w średnim stylu. Jeżeli chodzi o poziom walki, to jak najbardziej na plusie. Potem koncert folkowy jako rozgrzewka przed chlaniem, tudzież i główna inba. Co ja wam tu będę ściemniał? Od starych czasów Braniewa nie byłem na czymś tak epickim! Szczegóły zatrzymam dla siebie, fotorelacji nie będzie...


piątek, 17 sierpnia 2018

Miecze Europy

Sezon, sezon, i - nie licząc oczywiście jeszcze paru imprez, na które jeszcze jesienią z pewnością się wybierzemy - po kolejnym sezonie! Po przerwie można więc wrócić znowu do blogowania. Zanim się jednak wcielę w rolę kronikarza, z subiektywnym przeglądem tegorocznych wydarzeń, zabiorę Was na wystawę o bardzo ciekawym temacie.


Widzicie ten banner na murze Centrum Kultury Zamek? Musicie powiększyć zdjęcie - to "Miecze Europy"


Tytuł naprawdę wspaniały, podobnie zresztą jak książka, którą miałem przyjemność pożyczyć kiedyś od Dagra:


Publikacja Igora D. Górewicza to pięknie wydany album o całkiem ciekawej historii. Najpierw była wystawa, przygotowana w ramach projektu z użyciem środków unijnych. Za te pieniądze od różnych rzemieślników w całej Europie zostało zamówionych kilkadziesiąt replik, przyszłych eksponatów. Gdy spojrzeć na ich piękno, rozmach i wykonanie, trzeba przyznać, że forsy tej raczej tu nie zmarnowano. Na coś się w końcu nareszcie ta cała Unia przydała! Nie uprzedzajmy faktów, przed książką bowiem był film:


Film jaki jest, każdy widzi, a można go też obejrzeć na samej wystawie. Mnie osobiście się podobał, z wyjątkiem dwóch wczesnych ludków wyposażonych w karwasze i naparzających się bez pancerza, w przeszywkach. Poza tym można posłuchać, wykład jest jasny, ciekawy i dobrze pomyślany. Prócz tego w przeciwległym kącie ekspozycji czeka na zwiedzających prezentacja technologii produkcji głowni mieczowej. Nie będę jej tutaj wrzucał, zresztą nie znalazłem. Pójdziecie do CK Zamek i obejrzycie ją sami.


Z wystawy powstała książka: licząca 187 stron bogato ilustrowana, wydana na kredowym papierze publikacja. Znajdziemy w niej nie tylko fotografie eksponatów z wystawy, ale też, jak na dobry album przystało, mnóstwo rysunków (173 szt.) i całkiem sporo tablic (XXXI) opatrzonych komentarzem, tudzież przypisami. Rysunki przedstawiają oczywiście broń, jej budowę czy technologię wykonania głowni, jednak największą wartością są tu przerysy ikonografii z epoki z przedstawieniami miecza w rękach ludzi średniowiecza - i oczywiście nie tylko. Dobrym pomysłem jest też wplecenie w tok wykładu cytatów ze źródeł pisanych, dzięki czemu czytelnik może zyskać bezpośredni wgląd w postrzeganie tej broni w czasach jej świetności.


Żeby nie było tak słodko i entuzjastycznie - bo jeszcze ktoś by pomyślał, że dobrze się znamy z Autorem i nie walczymy na Wolinie po przeciwnych stronach! - warto wspomnieć o paru niedociągnięciach. Po pierwsze, przy niektórych rysunkach - przerysach z ikonografii, brak wyjaśnienia skąd pochodzi dane przedstawienie. Jedne są opisane świetnie, niezwykle dokładnie, nawet z podaniem przypisu do literatury, a inne - lakoniczne. Tu poziom jest dosyć nierówny, brakuje też spisu wszystkich ilustracji na końcu albumu. Z jednej strony to tylko drobny szczegół, który można wybaczyć popularyzatorskiej publikacji, z drugiej irytujący, bo właśnie tej konsekwencji w podaniu i opisie źródeł brakuje do ideału. Sprawa do uzupełnienia w kolejnych wydaniach...

To zdjęcie jest bardzo kiepskie - podobnie jak oświetlenie...

Po drugie dyskusyjny jest wybór eksponatów i ilość poświęconego im miejsca. To oczywiście sprawa bardzo subiektywna, jednak nie mogę się pogodzić ze zmarginalizowaniem miecza typu X wg Jana Petersena, który był w swoim czasie najważniejszym i najpopularniejszym rodzajem tej broni. To forma łącząca miecze wczesnośredniowieczne z "romańskimi" typami pełnego średniowiecza, której należał się przynajmniej jeden wydzielony podrozdział, a najlepiej tablica. 

Tablica co prawda jest. Tyle, że jako przykład miecza typu X Igor Górewicz wybrał akurat replikę wzorowaną na zabytku wyłowionym z Jeziora Lednickiego o głowni z napisem +VLFBERH+T. Szczytowe osiągnięcie warsztatów nadreńskich jest oczywiście warte zaprezentowania, jednak brakuje mi obok niego przykładu o wiele popularniejszej, prostej i surowej broni z półkolistą głowicą, narzędzia codziennej pracy szeregowego woja. Tej pięknego miecza zabrakło mi też niestety i na samej wystawie...

Asmund rozczarowany brakiem typu X...

Przyczepić można się takoż do formy czerwonych tablic, tak w książce jak w ekspozycji. Z jednej strony są świetne merytorycznie i dobrze rozplanowane, z drugiej ich agresywna i jaskrawa kolorystyka szybko męczy oczy, utrudniając skupienie się na treści. Zwłaszcza tablice informacyjne na wystawie mogłyby być bardziej czytelne i lepiej oświetlone:


Podsumowując i kończąc temat całego albumu, muszę się nieco wycofać i spojrzeć na wszystko z dystansu. Pomimo tych paru szczegółów całokształt wygląda wspaniale! Czytelnik dostaje do ręki solidny kawał wiedzy, w dodatku przystępnie podanej, prosto objaśnionej i pięknie zilustrowanej z pomocą źródeł pisanych i ikonograficznych. Wiedza ta jest aktualna i udokumentowana, tekst czyta się z przyjemnością choćby do poduszki. Warto też zwrócić uwagę na liczne a ciekawe ekskursy, gdzie omówiono tematy związane z produkcją mieczy, sposobem ich noszenia, techniką walki, zdobnictwem i kilka innych rzeczy. Wszystko to sprawia, że album pt. Miecze Europy to książka warta swej ceny, którą polecam każdemu i sam ją sobie kupię, gdy Dagrus zażąda jej zwrotu. Bez wstydu postawię na półce, w dobrym towarzystwie...


Jak książka się ma do wystawy? Ano, trochę za dobrze. Są tu chyba wszystkie miecze (?) wyszczególnione w albumie, które zobaczysz w gablotach. Ekspozycja zajmuje jedno duże pomieszczenie na parterze leśnickiego zamku.


Broń jest prezentowana wraz z uzbrojeniem ochronnym. Np. kolcza jest piękna, ale też będę złośliwy i dam Wam bojowe zadanie. Podejdźcie oto do szyby i obejrzyjcie dokładnie jak wyglądają kółeczka. Prawdziwy zabytek. Reko...

pochwy i zabawki - dla każdego coś miłego

Lubie miecze, wręcz kocham. Repliki przedstawione w książce wcale nie tracą przy bliższym poznaniu, są wykonane starannie, przyjemnie się je ogląda. Szkoda tylko, że gabloty z bronią wczesnośredniowieczną są słabo oświetlone. To oczywiście uwaga raczej do CK Zamek, nie chodzi mi nawet o to, że bloger nie zrobi tu sobie porządnego zdjęcia. Trudno się nawet ogląda!


Ktoś mógłby tu przyjść i powiedzieć, że tylko się wyzłośliwiam i szukam dziury w całym. Nieprawda! Wystawa jest dobra, ciekawa i warto obejrzeć. Warto to zrobić szczególnie, jeśli nie czytaliście przedtem książki Górewicza. Ja chyba zrobiłem odwrotnie, niż się to robić powinno: najpierw oglądasz wystawę, a potem kupujesz album. I taką kolejność polecam.


Nie będę więcej zanudzał i wrzucał tysiąca foteczek. O wiele lepsze są w książce, tu to zobaczysz na żywo. To nie materiał źródłowy, jedynie współczesne repliki ilustrujące rozmaite typy mieczy używanych przez wieki. Jest wszystko, począwszy brązu, przez Grecję, Rzym, barbarzyńców i okres wędrówki ludów, jest wczesne, jest późne i potem. Jest nawet ta sztaba fantasy ze zdjęcia w książce na końcu. Napiszę tu prosto, po chłopsku:

Czytałeś? Nie musisz przychodzić, choć oczywiście też możesz. Jeżeli więc masz jakieś wolne popołudnie i lubisz popatrzeć na miecze, to warto rozważyć tę opcję, żeby tu przyjść i obejrzeć...

czwartek, 31 maja 2018

Regeneracja sprzętu...

Odtwórstwo historyczne to nie tylko ganianie z mieczem po festiwalach i szarże na wrogie linie...

Rękawka 2018. Z przodu Ingvar i Eryk, za nimi Mojmir i Asmund.

...nie tylko obozowiska, przemarsze przez ciemne lasy...

Asmund i Beinir, w drodze na zamek Bolczów, 2010

...nie tylko miód, piwo i śpiew...

Wolin 2009, Fradmar, Eryk, Asmund, Balthorn

...ale i mniej przyjemne sprawy. Za to o wiele bardziej żmudne i absolutnie konieczne. Na przykład regeneracja sprzętu. Łatanie i szycie butów...

U Czcibora, współcześnie

...pochew...

j.w., Eryk

...obrabianie trzonków i osadzanie toporków...

j.w., Sigfrid, Jezusem też zwany

...szycie rękawic...

j.w., Mojmir
 
...czy też robienie tarcz. Zwłaszcza to ostatnie zajęło nam dużo czasu...

U Fradmara, 2018 r. Mściwój i Halvdan

...bo było robione na raty. Cięcie desek, obróbka imaczy...

j.w., Dżizas
...klej kostny i oklejanie płótnem, naszywanie konopnych sznurów na krawędź, zaszywanie krawędzi...

j.w., Czcibor, Fradmar, Mściwój, Halvdan, Einar
...malowanie...

j.w., Czcibor, Mściwój, Einar, Halvdan, Sigfrid

...wszystko to proza życia. Za to efekty tych zajęć bywają całkiem przyjemne.

Cała paleta tarcz!

Jest w czym chodzić, z czym chodzić...

Eryk i jego pochwa :)

 ...a najważniejsze: z kim iść. Na trening, na ten przykład. A potem już tylko do bitwy...

U Fradmara. Mściwój, Asmund, Mojmir, Halvdan, Sigfrid.

 ...bo do każdego sezonu trzeba się przygotować. Za bardziej ambitne projekty weźmiemy się nieco później...