niedziela, 28 sierpnia 2016

Problemy sprzętowe, czyli rękawica.

Po wakacyjnej przerwie powracam do pisania. 

Dzisiaj kolejna część luźnego cyklu o sprzęcie. Wiecie, on się zużywa. Trzeba go czasem wymieniać, naprawiać, kupować nowe rzeczy. Mogę tu wspomnieć o spodniach, szytych z prostokątów i wąskich jak w ikonografii. Mają już swoje za sobą i parę strategicznych łat w miejscu, gdzie plecy szybko tracą swą szlachetną nazwę. Pasek ze Starogardu świetnie do nich pasuje:


Do tego kupiłem sobie skarpetki naalbindingowe, w okazyjnej cenie. I taką samą czapeczkę


Topór jest pożyczony, ale dobrze widzicie, że lepiej się nieco ubieram. Jestem w starszej Drużynie, pełnię urząd skarbnika i mogę sobie pozwolić na zielony jedwab. Kupiłem ostatnio też koser, który każdy Drużynnik powinien mieć w swoich sakwach. Do tego elegancka łupkowa osełka, i razem z nożem i krzesiwkiem mamy już niezbędnik.


Podobnie jest z uzbrojeniem, kolcza już nitowana, kółeczka nit-sztanca, szósteczki, jak w Starogardzie Wagryjskim.


I nowy hełm żebrowy z piękną kolczą podwieszką:


To wszystko są fajne rzeczy, o których warto tu wspomnieć, ale nie pisać osobno. Moje pantofle z Gross Raden są w stanie przedagonalnym, muszę już uszyć drugie, na razie odłóżmy to na bok. 


Dziś będzie o rękawicach! Błędów i błędów ciąg dalszy. I zero rekonstrukcji. Oto moje najstarsze, całkiem dobre i sprawne. A właściwie - Ona. Dokładnie zresztą jedna. Walczyłem w niej na Wolinie, co widać nawet powyżej na załączonym obrazku. Z bliska wygląda tak:


Uszyłem ją ponad 10 lat temu, na bazie rękawicy spawalniczej. Na nią poszła filcowa (?) wykładzina podłogowa, pod którą naładowałem ścinków jakichś szmat. Oprócz tego wszyłem lnianą poduszkę wypełnioną gręplowaną wełną i całość obszyłem skórą. Znaczy się, tymi łuskami. Porządna podeszwówka, nieraz woskowana. Przetrwała do dziś w niezłej formie...


...jednak jeśli zajrzymy na wewnętrzną stronę, ujrzymy prawdziwy ChAoS. Tam właśnie się najpierw przetarła, dziś składa się z samych łat. Dobrze chroni rękę, jednak jest dosyć ciężka i niezbyt wygodna. Nie mówiąc o tym, że brzydka. Długo myślałem o tym, czym chciałbym ją zastąpić. 

W grę wchodziły rękawice policyjne, antyterrorystyczne, takie co na kiboli, czy coś w tenże deseń. Jednak takie zabawki są okrutnie drogie, a te, co je przymierzałem, wcale nie były też jakieś szczególnie rewelacyjne. Dlatego zdecydowałem się kupić hokejówkę. Tylko jak ją przerobić? Jak to? Jeszcze brzydziej!


Zacznijmy od tego, że dla wczesnego średniowiecza rękawice bojowe - podobnie jak i karwasze! - są całkowicie niehistoryczne. Dwupalczaste rękawice kolcze pojawiają się dopiero na przestrzeni XII wieku, jednak nie występują samodzielnie, a jako przedłużenie rękawów coraz dłuższej kolczugi. Takie pancerze nosiło zamożne rycerstwo, łącząc je zazwyczaj z kolczymi nogawicami.

Rycerz z XII w. za Andrzejem Nadolskim, Broń i strój rycerstwa Polskiego w średniowieczu, Warszawa 1979, s. 65.

To oczywiście nie dla nas. Wczesne średniowiecze na Połabszczyźnie obejmuje naturalnie XII stulecie, tyle że te najnowsze osiągnięcia techniki wojskowej trafiały po pierwsze w ręce książąt Rzeszy i margrabiów, a jeśli miał je ktoś spośród naszych, to musiał chyba należeć do najmożniejszych kneziów.

Brakteat margrabiego miśnieńskiego Ottona Bogatego, 1170, w zbiorach Bode Museum w Berlinie. Rękaw krótki, czy długi? Oto jest pytanie!

Jakichś jednak rękawic we wczesnym potrzebujemy, bo zawsze to bardzo przyjemnie wszystkie swe palce posiadać. Jakie mamy wyjścia? Możemy uszyć coś takiego jak ja na początku: byle z "historycznych" materiałów, coby nie kłuło złem w oczy. Chociaż te obrzydliwe łuski i żałosne łatki... 

Jest to konieczne ustępstwo wobec mrokokoko, podobnie jak tępe miecze i ochraniacze na szczękę. Ideałem byłoby jednak stworzenie rękawic ochronnych, które z zewnątrz wyglądałyby jak rękawiczki zimowe - zrobione z wełny lub filcu, albo np. futra. Futrzane rękawiczki znamy zresztą z Połabia:

Rękawice z Ralswieku za Joachimem Herrmannem, Die Slawen..., VIII-IX w., s. 288, Abb. 136.

Podobny efekt spróbowałem uzyskać obszywając hokejówkę - a hokejówka jest dokładnie tak samo niehistoryczna jak każda "wczesna" rękawica bojowa obszyta skórą-podeszwówką! - filcem od Wojmira. Nie wyszło, jak widać, najlepiej. Wizualnie rękawica prezentuje się strasznie, gdyż jest po prostu za duża:


Na to nic nie poradzę. Ma zresztą inne zalety. Po pierwsze zapewnia bardzo dobrą ochronę. To dla mnie absolutna podstawa, bo tymi rękami pracuję i już je zdążyłem polubić. Po drugie jest dosyć lekka, poza tym jej wewnętrzna strona zapewnia wygodny chwyt. Należy jednak dążyć do ideału, zatem po jakichś trzech latach postanowiłem ją zmienić. Mogłem, jak np. Mojmir, zrobić sobie pożyczkę z nieco młodszej epoki i uszyć taką z kolczugą. Porządną, nitowaną.


One wyszły mu świetnie, są lekkie i wygodne, ale jak dla mnie osłonę zapewniają zbyt skromną. Palców Ci nie obetną, ale dość łatwo połamią. Taka już ich uroda. Poszedłem inną drogą, o której już kiedyś słyszałem. To rękawice skórzane, które swoim wyglądem powinny przypominać codzienne, takie do celów cywilnych. Obszywasz wierzch styrogumą, pokrywasz to skórą - i jedziesz! Jak to wygląda w praktyce? 


Zaczynamy od obrysowania dłoni na papierze i rozkrojenia skóry. Gdybym wcześniej pomyślał, obrysowałbym po prostu rękawicę spawalniczą. A tak, z entuzjazmem godnym lepszej sprawy wziąłem się za wyważanie otwartych drzwi. I, jak możecie zaobserwować na podstawie ilości wszytych w nią małych klinów, łatwo wcale nie było. 


Koniec końców wyszła mi jednak całkiem zgrabna rękawiczka, idealnie dopasowana do dłoni.


Doszycie do niej styrogumy, gr. 10mm, nie było już niczym trudnym. To bardzo fajny surowiec, miękki i elastyczny, wystarczy lekko naciąć i elegancko się zgina.


Jak do tej pory wszystko szło szybko i sprawnie. Testowałem chwyt na mieczu i toporze, i dobrze leżały mi w ręku. 


Schody zaczęły się przy pokrywaniu jej skórą. Nie chciałem, żeby była pofałdowana i zszyłem wszystko za ciasno...


...zostawiając jednocześnie nadmiar materiału na kciuku i przy końcu palca wskazującego.


Efekt czuć w chwycie broni, który nie działa jak trzeba. Z ochroną też nie ma szału, przetestowałem ją w praniu na Brzeźniku i otrzymawszy w bitwie standardowy strzał byłem zmuszony opuścić pole walki na jakieś parę minut. Nie tak miało być...


Z tego powodu zdecydowałem się zamówić krytą rękawicę u rzemieślnika. Wybór padł na Ryslava. Wziąłem tylko prawą.


Jest zrobiona w całości ze skóry, całkiem wygodna i zapewnia dobrą ochronę przed ciosami. Jestem z niej zadowolony. Chwyt broni ma bardzo pewny, jedynie do czego można się przyczepić to utrudniona praca nadgarstka. No, ale chodziło mi przecież o mocną i solidną rękawicę ochronną, a w takiej młyńców kręcić nie będę!


Z tego co udało mi się zauważyć, od strony wierzchu dłoni mamy grubą warstwę filcu, a potem najpierw cienkiej i później grubszej skóry. Co najmniej 5mm. Materiały jak najbardziej historyczne, a przy tym nie jest zbyt duża. Całość pokryta kolejną warstwą cienkiej skórki wierzchniej dobrze się prezentuje i sprawia oczekiwane przeze mnie wrażenie "cywilnej" rękawiczki. Co dalej? Ano, sprawdzimy ją w praktyce, niedługo już, na Bolkowie. Że co, że tu się poddałem? A Wasze niedoczekanie! 


Wezmę ten swój eksperyment spruję i wybebeszę, na styrogumę naszyję jeszcze twardy plastik, a całość wykończę filcem albo nawet futerkiem. Tak, żeby wyglądało jak rękawice z Ralswieku. To w którejś z kolejnych notek...

wtorek, 31 maja 2016

Rekonstrukcja metodą błędów i błędów*

Po obodrzyckiej przerwie wracamy do rekonstrukcji, przez średnich rozmiarów R. Tak może nie najtaniej, ale jako tako. Metodą błędów i błędów!...

Słowiańskie gargulce. Przypominam, że fotki można powiększać...

Na początku kwietnia miałem okazję gościć u w górach Mścidruga na weekendowej wyprawie. Zabawa polegała na pościgu za grupą uciekającą, a o samej imprezie noszącej równie perwersyjną jak łacińską nazwę fornicatio możecie poczytać tutaj


Przyjrzyjmy się jednak sprzętowi. Tu najważniejsze są buty, i mamy już pierwszy błąd. Nie ma się co oszukiwać, Słowianie na Połabiu po szczytach nie śmigali. Moje pantofle z Gross-Raden, przystosowane do poruszania się po lasach i podmokłych łąkach, nie poradziły sobie ze żwirem i kamieniami wyściełającymi górskie trakty. Efektem ta oto łatka, w najgorszym możliwym miejscu:


W ogóle wczesne obuwie nie jest przystosowane do wędrówki po górach. Niektórzy z nas jednak byli przygotowani lepiej i założyli na nogi jednoczęściowe chodaki. Nie mylmy ich z drewniakami, bo chodzi o proste obuwie z jednego kawałka skóry. Najlepiej zrobić je z grubej, twardej podeszwówki. To mało historyczne wyjście jeśli już mówimy o surowcu, ale można je uznać za akceptowalny kompromis. No, chyba że lubimy łatać dziurawe podeszwy...


Następną sprawą jest ubiór. Jako, że z pogodą w górach bywa różnie i zapowiadano przymrozki, zdecydowałem się wziąć dwie wełniane tuniki i takież grube spodnie. Cieńszej tuniki z wełny używałem jako podkoszulka. Podczas marszu moim wierzchnim okryciem była tunika bojowa z ręcznie wykonanego filcu. Do tego wełniany kaptur. Kaptur to podstawa. W chwilach wolnych od hełmu na głowie wełniana czapka, podobne skarpety na nogach, plus naturalnie owijki. Oprócz połabskich pantofli, strój sprawdził się bardzo dobrze.


W sobotę rano mróz ściskał a na szczytach leżał śnieg, jednak im dalej i wyżej, tym lepsza była pogoda. Do spania wziąłem duży koc z filcu od Wojmira, tego od mojej tuniki. To wielka płachta, która złożona na pół wzdłuż krótszego boku pozwala się przykryć w całości. Być może pod koniec sezonu przerobię to w zamknięty śpiwór. Co prawda nocowaliśmy przy dużym ognisku i było o wiele cieplej niż się spodziewałem, ale jak powiadają - lepiej nosić niż się prosić.  
Jak nosić takie rzeczy?


Ja całość zrolowałem razem z grubą tuniką, związałem łamiąc na dwoje i przerzuciłem przez plecy. Ma to taką zaletę, że ciężar się ładnie rozkłada i nie przeszkadza w marszu. Na długie wędrówki nadaje się dobrze. Wadą jest rozmiar naszego zawiniątka, które krępuje ruchy. Na leśnych manewrach, gdzie w każdej chwili możesz zostać zaatakowany, to niewątpliwie przeszkadza.
A zatem drugi błąd! 


Polecałbym więc to raczej przy nieco mniejszych kocach. Zauważyłem, że Mścidrug i jego ludzie zrobili inaczej. Oni też rolowali swoje posłania, ale w środek wciskali stylisko topora. Topór wiązali krajką na obydwu końcach i takie zawiniątko zarzucali na plecy. Jak widać na załączonych obrazkach, można i bez kija w środku. Oba sposoby miały taką zaletę, że mogli potem założyć na plecy tarczę, niesioną na pasie nośnym. Dzięki temu nie przeszkadzała, nie obijała się o nogi i można było po nią w miarę szybko sięgnąć.


Mój sposób jej mocowania był niestety inny i to jest trzeci błąd, na którym możemy czegoś się nauczyć. Ze względu na przerzucenie koca do spania przez lewe ramię, tarczę musiałem przełożyć przez prawe - i to w dodatku pod kocem. W momencie nagłego ataku to raczej słabe wyjście. Inaczej się nie dało ze względu na przynitowany na stałe, lity skórzany pas. Mojej tarczy z Łączyna przydałaby się więc chyba regulacja jego długości.


Podczas przemarszu rękawicę bojową, o której przez litość zamilczę gdyż już nową szyję, nosiłem zatkniętą za pasem ze Starogardu Wagryjskiego. Podobnie zrobiłem z procą, sakiewką, nożem i krzesiwem. Na głowie miałem swój nowy, piękny hełm żebrowy - jeszcze bez podwieszki. Sprawdził się doskonale. Był lekki i bardzo wygodny, ale w tej chwili z kolczugą waży już ze dwa razy więcej. Kto jak kto, ja jednak lubię swoją twarz, a nowy hełm z jej osłoną i tak dalej jest lżejszy niż stary segmentowiec oparty na panelu znalezionym w Schwerinsburgu.


Przy boku niosłem też torbę, starą, białą i lnianą. Wziąłem do niej jedzenie, bukłak i mniejsze ciuchy. Była to czapka i kaptur, który ściągnąłem kiedy zrobiło się cieplej, tudzież i rękawiczki oraz skarpety na zmianę. Z jednych i drugich nie miałem okazji skorzystać, ale dobrze że wziąłem. 


To zawsze warto mieć. Z prowiantu zabrałem ser, podpłomyki, kawał mięsa, cebulę i całkiem sporo jajek przepiórczych i kurzych. Jedzenia wziąłem za dużo, trochę mi zostało. Bukłak niestety raczej nie zdał  egzaminu, mocząc mi całą torbę i barwiąc ją winem z wodą. Nie ciekł katastrofalnie, lecz konsekwentnie przesiąkał. Przeszedł już gruntowny remont, więc może następnym razem...


Następnym razem posłanie będę niósł na trzonku od siekierki przytroczonej krajką do mojego grzbietu. Wątpię, czy zdążę sobie sprawić dobre trolloczłapy...


...ale coś zrobię z butami i zapewne z tarczą. Będę też musiał znaleźć sposób na dobry transport hełmu, który wyposażony w kolczy czepiec będzie sprawiał problemy. W dawnej Słowiańszczyźnie ludzie, których było stać na taką ochronę głowy, tudzież i na pancerz, nie mieli oczywiście podobnych dylematów. Piechotą w tym nie chadzali, zwłaszcza ot tak po górach. Wyjątkiem jest nagłe zagrożenie i sytuacje ekstremalne na wyprawach wojennych. Do takich się przygotujmy. Może i błędów mniej będzie?...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Tako rzecze Czcibor-San!

p.s.
Część fotografii autorstwa Mścidruga i naszych towarzyszy.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Obodrzyce!

Kim byli Obodrzyce?

Wszystkie szkice - rys. Zbyszek Larwa. Warto powiększyć ;)

To dawny lud słowiański, zamieszkujące obszar na styku dzisiejszych niemieckich landów: Szlezwika-Holsztynu i Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Mieszkali tam jako wolni ludzie przez ponad pół tysiąca lat, tworząc własną kulturę, organizacje polityczne, tudzież budując piękne, sławne i wielkie grody


Tak oto pisał o państwie obodrzyckim pod panowaniem knezia Nakona żydowski kupiec z Hiszpanii, Ibrahim Ibn Jakub:

Z krajem Nakona sąsiadują na zachodzie Sakson i część Murman. Krainy jego [są] tanie co do cen i obfitują w konie. Z nich eksportuje się [je] do innych krajów. Posiadają oni pełne uzbrojenie z pancerzy, hełmów i mieczy. Wojska nie docierają w głąb krain Nakona, chyba tylko z ogromnym trudem, ponieważ cały jego kraj [jest] zabagniony, [pełen] zarośli i błota.
(Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna: antologia tekstów źródłowych, pod red. Gerarda Labudy, Poznań 2003, s. 147)

Majdan Starogardu Wagryjskiego wg Europas Mitte um 1000

Sama nazwa ludu nie jest jednoznaczna. W nauce przypuszcza się, że pochodzi od Odry, nad którą w pewnej etapie wędrówki na Obodrzyce mieli swoje siedziby. W zależności od tego, kogo mamy na myśli, możemy mówić o plemieniu Obodrzyców właściwych albo o całym ich państwie lub federacji plemiennej. 


Oprócz najważniejszego, które nadało jej nazwę, składały się na nią ludy Warnów, Wagrów i Połabian. Do tego dochodziły czasem różne pomniejsze plemiona podbijane nieraz przez obodrzyckich władców, a żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, wrzućmy do tego wora południowosłowiański odłam Obodrzyców, którzy mieszkali sobie gdzieś nad brzegami Dunaju.

Rozmieszczenie i główne grody Wagrów, Połabian i Obodrzyców wg Mieczyslawa Grabowskiego, Zur slawischen Besiedlung in Wagrien und Polabien, w: Siedlung, Kommunikation und Wirtschaft im westslawischen Raum: Beiträge der Sektion zur slawischen Frühgeschichte des 5. Deutschen Archäologenkongresses in Frankfurt an der Oder, 4. bis 7. April 2005, hrsg. von Felix Biermann, Langenweißbach 2007, (=Beiträge zur Ur- und Frühgeschichte Mitteleuropas, 46),
s. 191-198, Abb. 1. Ach, te niemieckie tytuły!... Mapkę trzeba powiększyć.

Nas dzisiaj interesują inni Obodrzyce, mieszkający w pewnej małej wiosce na skraju Imperium. Jak zwykle niepodbitej i stawiającej opór! Oni nie mają co prawda magicznego napoju, bo to jest inny komiks. Właśnie - o Obodrzycach.


Komiks dopiero powstaje. Rysuje go Zbyszek Larwa, autorką scenariusza i całego pomysłu jest za to Ela Żukowska, która pewnego pięknego dnia postanowiła zgłosić się do mnie po konsultację historyczną. Na czym to polega?


Po pierwsze mamy historię. Wszystko zaczyna się po śmierci wielkiego księcia Gostomysła w walce z Frankami i podziale jego państwa pomiędzy możnych. To okres wieków ciemnych w historii Obodrzyców, czas dla którego istnieje bardzo niewiele źródeł. Nie tylko u nich nastała chwila rozkładu stosunków społecznych i rozpadu dawniejszych systemów politycznych. Rok 843 to pora traktatu w Verdun i podziału monarchii karolińskiej pomiędzy trzech władców. Jeden z nich, Ludwik Niemiec, był właśnie przeciwnikiem naszego Gostomysła.

Jeźdźcy karolińscy za niemiecką wikipedią :)

Połowa IX w. to również epoka sojuszy i szerszych koalicji przeciwko państwu Franków. Gostomysł szukał porozumienia z duńskim królem Horikiem. Ludwik wiedząc o tym postanowił nie czekać, przekroczył więc Łabę razem z ekspedycyjnym frankijskim pospolitym ruszeniem, obległ gród Gostomysła i pozbawił go życia. Obodrzyce stracili swojego przywódcę, a w kraju zapanował chaos spowodowany rozpadem ogromnego władztwa na podstawowe dzielnice: ziemię Obodrzyców właściwych, Połabian, Warnów i Wagrów.


To tło dla naszej historii. To jednak nie jest komiks o wielkiej polityce, i jeśli ktoś się spodziewa nudnej wyliczanki kolejnych przedstawicieli różnych lokalnych dynastii i pretendentów do władzy - ten się na szczęście zawiedzie. 

Wolin 2015, promocja komiksu

Chodzi o wierność realiom i dobre oddanie klimatu całej epoki, a nie o pseudoedukacyjną ramotę dla szkolnej, znudzonej dziatwy. Ten komiks nie jest zresztą żadną bajeczką dla dzieci, a seksu i przemocy na pewno nie zabraknie. Morderstwa, swary, intrygi, w tle wielka polityka. Kryminał łamany przez thriller sprzed ponad tysiąca lat. Jak to wygląda w praktyce?


Oto wchodzimy w słowiańską społeczność na wyspie Wębrzy, w chwili gdy ludziom wiadomy jest już los Gostomysła. Nasza niewielka wysepka leży na uboczu, na skraju kraju Wagrów i ziemi starogardzkiej. Co to za ludzie w ogóle? Jak żyją, czym się zajmują, kto u nich ma autorytet? 


Gdzie miejsce dla ich religii, jak sami chcą sobą rządzić, gdzie się zbierają na wiecu? Co komu i kiedy wypada, jakie tam u nich obrzędy, wierzenia, przesądy, mentalność? Co zrobią, gdy któryś z nich zginie, gdy umrze, jak zdradzi wspólnotę? Tego rodzaju pytania czekają na każdym kroku!


Oprócz kultury duchowej mamy też materialną. Tu też zwracajmy uwagę: jak ubierali się ludzie?


Z czego jedli i pili? Czym komu lubili przywalić?


Na czym zwykli byli pływać, aby się wybrać na ryby?


To zresztą jest dobry przykład historycznych realiów. We wczesnośredniowiecznym rybołówstwie prócz sieci i różnych pułapek używano oszczepów. Ryby bywały olbrzymie i warto było mieć na nie coś solidnego pod ręką. Czy jednak widząc oścień o tak fantastycznym kształcie, nie zakrzyknęlibyście, że rozpowszechniamy tu mrok?


Nic jednak bardziej mylnego, i proszę bardzo - Corpus...!

Oścień z obodrzyckich terenów za Corpus...

Na tym to właśnie polega, żeby tego rodzaju ciekawe szczegóły znalazły się w naszym komiksie i mogły cieszyć oko. To komiks słowiański, połabski, a zwłaszcza - Obodrzycki. W najlepszym znaczeniu!


Nie jest to zresztą projekt jednorazowy, bo w planie są cztery części - jak cztery pory roku i twarze Świętowita. Wojna dopiero nadchodzi, szykują się wielkie wyprawy, a zimny wicher z Północy przynosi nowe wieści od króla Horika. Wieści nadejdą już w maju, tymczasem zapraszam wszystkich na Wolin do strefy czytania. Tam sobie powiemy coś więcej!...

z Autorką na Wolinie 2015 r.