wtorek, 31 maja 2016

Rekonstrukcja metodą błędów i błędów*

Po obodrzyckiej przerwie wracamy do rekonstrukcji, przez średnich rozmiarów R. Tak może nie najtaniej, ale jako tako. Metodą błędów i błędów!...

Słowiańskie gargulce. Przypominam, że fotki można powiększać...

Na początku kwietnia miałem okazję gościć u w górach Mścidruga na weekendowej wyprawie. Zabawa polegała na pościgu za grupą uciekającą, a o samej imprezie noszącej równie perwersyjną jak łacińską nazwę fornicatio możecie poczytać tutaj


Przyjrzyjmy się jednak sprzętowi. Tu najważniejsze są buty, i mamy już pierwszy błąd. Nie ma się co oszukiwać, Słowianie na Połabiu po szczytach nie śmigali. Moje pantofle z Gross-Raden, przystosowane do poruszania się po lasach i podmokłych łąkach, nie poradziły sobie ze żwirem i kamieniami wyściełającymi górskie trakty. Efektem ta oto łatka, w najgorszym możliwym miejscu:


W ogóle wczesne obuwie nie jest przystosowane do wędrówki po górach. Niektórzy z nas jednak byli przygotowani lepiej i założyli na nogi jednoczęściowe chodaki. Nie mylmy ich z drewniakami, bo chodzi o proste obuwie z jednego kawałka skóry. Najlepiej zrobić je z grubej, twardej podeszwówki. To mało historyczne wyjście jeśli już mówimy o surowcu, ale można je uznać za akceptowalny kompromis. No, chyba że lubimy łatać dziurawe podeszwy...


Następną sprawą jest ubiór. Jako, że z pogodą w górach bywa różnie i zapowiadano przymrozki, zdecydowałem się wziąć dwie wełniane tuniki i takież grube spodnie. Cieńszej tuniki z wełny używałem jako podkoszulka. Podczas marszu moim wierzchnim okryciem była tunika bojowa z ręcznie wykonanego filcu. Do tego wełniany kaptur. Kaptur to podstawa. W chwilach wolnych od hełmu na głowie wełniana czapka, podobne skarpety na nogach, plus naturalnie owijki. Oprócz połabskich pantofli, strój sprawdził się bardzo dobrze.


W sobotę rano mróz ściskał a na szczytach leżał śnieg, jednak im dalej i wyżej, tym lepsza była pogoda. Do spania wziąłem duży koc z filcu od Wojmira, tego od mojej tuniki. To wielka płachta, która złożona na pół wzdłuż krótszego boku pozwala się przykryć w całości. Być może pod koniec sezonu przerobię to w zamknięty śpiwór. Co prawda nocowaliśmy przy dużym ognisku i było o wiele cieplej niż się spodziewałem, ale jak powiadają - lepiej nosić niż się prosić.  
Jak nosić takie rzeczy?


Ja całość zrolowałem razem z grubą tuniką, związałem łamiąc na dwoje i przerzuciłem przez plecy. Ma to taką zaletę, że ciężar się ładnie rozkłada i nie przeszkadza w marszu. Na długie wędrówki nadaje się dobrze. Wadą jest rozmiar naszego zawiniątka, które krępuje ruchy. Na leśnych manewrach, gdzie w każdej chwili możesz zostać zaatakowany, to niewątpliwie przeszkadza.
A zatem drugi błąd! 


Polecałbym więc to raczej przy nieco mniejszych kocach. Zauważyłem, że Mścidrug i jego ludzie zrobili inaczej. Oni też rolowali swoje posłania, ale w środek wciskali stylisko topora. Topór wiązali krajką na obydwu końcach i takie zawiniątko zarzucali na plecy. Jak widać na załączonych obrazkach, można i bez kija w środku. Oba sposoby miały taką zaletę, że mogli potem założyć na plecy tarczę, niesioną na pasie nośnym. Dzięki temu nie przeszkadzała, nie obijała się o nogi i można było po nią w miarę szybko sięgnąć.


Mój sposób jej mocowania był niestety inny i to jest trzeci błąd, na którym możemy czegoś się nauczyć. Ze względu na przerzucenie koca do spania przez lewe ramię, tarczę musiałem przełożyć przez prawe - i to w dodatku pod kocem. W momencie nagłego ataku to raczej słabe wyjście. Inaczej się nie dało ze względu na przynitowany na stałe, lity skórzany pas. Mojej tarczy z Łączyna przydałaby się więc chyba regulacja jego długości.


Podczas przemarszu rękawicę bojową, o której przez litość zamilczę gdyż już nową szyję, nosiłem zatkniętą za pasem ze Starogardu Wagryjskiego. Podobnie zrobiłem z procą, sakiewką, nożem i krzesiwem. Na głowie miałem swój nowy, piękny hełm żebrowy - jeszcze bez podwieszki. Sprawdził się doskonale. Był lekki i bardzo wygodny, ale w tej chwili z kolczugą waży już ze dwa razy więcej. Kto jak kto, ja jednak lubię swoją twarz, a nowy hełm z jej osłoną i tak dalej jest lżejszy niż stary segmentowiec oparty na panelu znalezionym w Schwerinsburgu.


Przy boku niosłem też torbę, starą, białą i lnianą. Wziąłem do niej jedzenie, bukłak i mniejsze ciuchy. Była to czapka i kaptur, który ściągnąłem kiedy zrobiło się cieplej, tudzież i rękawiczki oraz skarpety na zmianę. Z jednych i drugich nie miałem okazji skorzystać, ale dobrze że wziąłem. 


To zawsze warto mieć. Z prowiantu zabrałem ser, podpłomyki, kawał mięsa, cebulę i całkiem sporo jajek przepiórczych i kurzych. Jedzenia wziąłem za dużo, trochę mi zostało. Bukłak niestety raczej nie zdał  egzaminu, mocząc mi całą torbę i barwiąc ją winem z wodą. Nie ciekł katastrofalnie, lecz konsekwentnie przesiąkał. Przeszedł już gruntowny remont, więc może następnym razem...


Następnym razem posłanie będę niósł na trzonku od siekierki przytroczonej krajką do mojego grzbietu. Wątpię, czy zdążę sobie sprawić dobre trolloczłapy...


...ale coś zrobię z butami i zapewne z tarczą. Będę też musiał znaleźć sposób na dobry transport hełmu, który wyposażony w kolczy czepiec będzie sprawiał problemy. W dawnej Słowiańszczyźnie ludzie, których było stać na taką ochronę głowy, tudzież i na pancerz, nie mieli oczywiście podobnych dylematów. Piechotą w tym nie chadzali, zwłaszcza ot tak po górach. Wyjątkiem jest nagłe zagrożenie i sytuacje ekstremalne na wyprawach wojennych. Do takich się przygotujmy. Może i błędów mniej będzie?...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Tako rzecze Czcibor-San!

p.s.
Część fotografii autorstwa Mścidruga i naszych towarzyszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz