środa, 12 listopada 2014

Surowa skóra na miękko, czyli tarcza z Łączyna raz jeszcze!

I nie ostatni bynajmniej! Zdecydowałem się jednak nie zadowalać się tym pomarszczonym grzybem, który był w mojej piwnicy. Zamiast go więc malować, obszywać i robić pętlice - wziąłem i rozprułem.


Trzeba przyznać, że w środku wyglądał o wiele lepiej. Tak podniesiony na duchu wrzuciłem skórę do beczki z wodą. Pierwszy i nieco mniejszy kawałek, czyli jej stronę wewnętrzną, wyjąłem po trzech godzinach. I rozciągnąłem na ramie.


Jak widać, dolna część namoczonej skóry jest całkiem prześwitująca. Jeżeli się przypatrzycie, ujrzycie przez nią liście i metalowy słupek, o który oparłem ramę. Niestety jednak na górze jest dalej nieprzezroczysta. Zależy to najwyraźniej po prostu od jej wewnętrznej budowy, ewentualnie - grubości. Zapewne od obu tych rzeczy...

Nie trzeba też było kupować odciągów do bagażnika dachowego, o których wspominałem w komentarzu do poprzedniego posta. Wystarczyła kolekcja sznurków od bielizny, które poprzewlekałem przez dziury po poprzednim szyciu. Niegarbowana skóra jest na tyle mocna, że nawet przy mocnym naciągu nie ma ochoty się przedrzeć.


A tak prezentuje się korpus na tle wewnętrznej powłoki. Położyłem go na niej, żeby się przekonać ile mi dało rozciągnięcie tej części jeszcze raz na mokro. Zauważyłem też przy tym kilka ważnych rzeczy:

1) plecionka z trawy wyschła i mocniej się zbiła, przywodząc mi nawet na myśl słomiankę łuczniczą,
2) dzięki poprzedniemu i jak najbardziej celowemu kształtowaniu tarczy, całość zrobiła się wypukła,
3) w międzyczasie zaczął zapadać zmierzch i nie dałbym rady po ciemku kontynuować roboty.

Te drobne trzy obserwacje zadecydowały, że zamiast naciągać na tą samą ramę kolejną warstwę skóry umieszczoną tym razem nad korpusem tarczy, a potem to wszystko zeszywać i do wyschnięcia zostawić - zwinąłem się szybko do miasta i miałem czas na myślenie. 

Bo skoro spleciona trawa tak bardzo się sprasowała, że aż przypomina słomiankę, o której pisał Mścidrug w swoim komentarzu, to można przecież spróbować zrobić tak jak napisał!


Nazajutrz wziąłem więc znowu sznurki od bielizny, wyjąłem z beczki kiszącą się tam przez całą noc skórę, i naciągnąłem na korpus. Na krzyż...


...i tak dalej, a w końcu...


...wszystkie te drobne zagięcia, widoczne na wcześniejszej fotce, ściągnąłem jednym już sznurkiem.

Co da się tu zauważyć?
Po pierwsze, plecionka jest gruba. Z początku taka nie była, ale pomiędzy dwiema warstwami schnącej powoli skóry skurczyła się, sprasowała - i trochę jej się przytyło. Nie bez znaczenia było też kształtowanie poprzedniego profilu tarczy na mokro, z czego wszak wyszedł mi grzyb. Teraz ten efekt jeszcze się pogłębił, bo przecież naciągając skórę na warstwę trawy zmniejszyłem jej szerokość i powiększyłem grubość!

Co jeszcze widzimy? Cóż...
ChAoS!
Za to po drugiej stronie...


 ...śliczna, równiutka i gładka jak świnia po botoksie! Plastik to, panie, czy jak?

Nie chcę jednak, by tarcza wyszła zbyt wypukła. Nie robię przecież bębna, ani też nie będę chować głowy tam do środka! Dlatego też podczas suszenia...


...nie będzie leżała samotnie! 

Niech trochę się przyprasuje i niech plecionka się spłaszczy. No a kiedy już wyschnie, to trzeba ją będzie wykończyć. Malować czy nie malować - oto jest pytanie! Jak będzie z przezroczystością skórzanej powłoki? Co zrobić z tym drugim kawałkiem, który pozostał na ramie? Jeśli brać pod uwagę znalezisko z Lenzen...

Nie! To w następnym odcinku. Dajmy jej trochę czasu. Dopiero co była w beczce...

c.d.n.