wtorek, 24 maja 2011

Dania, raz!

Od tak dawna już nic nie pisałem, że sama świadomość tego, iż powinienem napisać jakiś tekst na bloga, ciążyć niemiłosiernie mi na sercu zaczęła. A że niezaczęta robota trwa najdłużej, nie dziwcie się przeto, że tyle już czasu minęło od poprzedniego wpisu. No cóż, widocznie musiało.

I nie chodzi nawet o to, żebym pomysłów nie miał. Kołacze się po mojej czysto słowiańskiej czaszce nawet ich zbyt dużo. Muszą jednak poczekać, bo dziś napiszemy (pluralis maiestatis to podstawa:) o czymś zupełnie innym!

Oto byłem ostatnimi czasy u Aśki i Przema w Danii. Bardzo historyczny był ten wyjazd, nie tylko dlatego że my przecież sami jesteśmy wszyscy historycy, ale i historyczny strój swój, który na tę wyprawę wziąłem, aż 70% miejsca w spełniającej (naprawdę!) standardy wizz-aira torbie mi zajmował. Lot w jedną stronę trwa 50 minut, oba były za to jednak opóźnione o dobrych kilka godzin, no ale cóż - nie narzekajmy na coś, co w obie strony kosztuje jedyne 30zł. Jeżeli więc macie gdzie spać w Danii, wymienicie 350 zł na korony i weźmiecie do tego trochę żarcia z Polski, to bardzo taki wyjazd polecam.



Nie wiem, co napisać mam o Danii. Kraj (w przeciwieństwie do większości swych rdzennych mieszkanek) nie jest jakiś tam szczególnie brzydki, nie jest też znowu jakiś bardzo piękny. Nie ma tam szwedzkich lasów i jezior, czy norweskich fiordów. Krajobraz jest nizinny i bardzo spokojny, zwyczajny i swojski. Nic zatem porywającego, i najlepszym chyba słowem, który może opisać naszą kochaną Danię jest po prostu normalność. Po tygodniowym pobycie zostało mi najbardziej właśnie to wspomnienie porządnego, przyzwoitego i solidnego kraju przyjaznych, sympatycznych ludzi...

Nie jest to jednak blogas podróżniczy ani polityczny, a że zdążyłem już wspomnieć o dominującej nad wszystkim historyczności tego wyjazdu, zostawmy już ogólniki i skoncentrujmy się wreszcie (teraz to już nie jest ten cały pluralis!) na tym, co interesuje nas najbardziej!

Muzea!

W pierwszej kolejności był to Moesgård, gdzie oprócz poprawionej wersji wystawy syv vikinger, obejrzeć można było znaleziska archeologiczne z epoki kamienia, brązu i żelaza. Z oczywistych względów nie będę się rozwodził nad tym co najstarsze, a zdjęcia krzemiennych ostrzy i brązowych toporków zostawię sobie na moment, w którym opowiem o muzeum w Kopenhadze.

Tymczasem jednak Moesgård, epoka żelaza. Znaleziska umieszczone na tej wystawie pochodzą z ofiar składanych na bagnach. W ich ramach wrzucano tam broń własną i zdobyczną, pukle włosów, przedmioty codziennego użytku, zabitych rytualnie ludzi, słowem - chyba wszystko!



Warunki do fotografowania były dosyć trudne, a mój aparacik do tych profesjonalnych raczej nie należy. Postaram się jednak wkleić kilka lepszych zdjęć. To, co zasługuje na uwagę w pierwszej kolejności, to śmierdzące ponoć trupem, doskonale zachowane zwłoki bagienne z poderżniętym gardłem:


Wrażenie robią też zabytki rzymskie...



...no i oczywiście świetnie zaprezentowana broń!




Uwagę zwracały rekonstrukcje noszenia przy pasie miecza i innych przedmiotów,




...ale przede wszystkim prezentacja technik produkcyjnych!






Znalazło się także miejsce dla mniej militarystycznych eksponatów, takich jak grzebyki czy krzesiwa.




Przy wyjściu zobaczyć można było kamienie runiczne...




...a poza tym...
Poza tym jest już późno, a jutro długi dzień. Tak więc naszą :) relację dokończymy dopiero za jakiś czas!
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz