sobota, 30 lipca 2011

Dania, trzy!

Jak zapowiedziałem, zabiorę Was dzisiaj przez Morze do Kopenhagi, konkretnie zaś do Muzeum Narodowego. Po drodze zahaczymy jeszcze o Borum Eshøj, dokąd z Przemem i Szczurasem chcieliśmy dotrzeć w strojach historycznych.

Niestety nie cała nasza trasa wyglądała podobnie jak na tym zdjęciu, a maszerując na azymut przez przedmieścia Aarhus zabłądziliśmy w końcu wśród supermarketów, fabryk i autostrad. Przeto po zwiedzeniu okolicznych wsi i zdarciu podeszew na kilometrach asfaltu, zdecydowaliśmy się pod wieczór na taktyczny odwrót. Jedynym namacalnym efektem naszej wędrówki była, oczywiście oprócz przetartych podeszew i obolałych nóg, znaleziona przez Przema na biegnącym pomiędzy torami a fabryką nasypie - perunowa strzałka. Następnego dnia czekała już nas zupełnie inna wyprawa, tym razem udana. W drogę więc - do Kopenhagi!



Samo miasto nie jest może najpiękniejsze, ale oczywiście warto odwiedzić starówkę, rzucić okiem na pałac królewski... 
...no i oczywiście wybrać się do muzeum!


Stała ekspozycja dotyczy historii Danii we wszystkich epokach, my jednak ograniczymy się tylko do średniowiecza i tego, co po drodze. Na początku był kamień, ale że ja w krzemiennych skrobaczach jakoś nie gustuję, zaczniemy od pokazania paru fotek fantazyjnej broni z epoki brązu...




Swoją drogą ciekawe, czy ktoś to odtwarza...  To by dopiero był klimat!
Muzeum w Kopenhadze jest, co by o nim nie mówić, wspaniałe - choćby i z tego względu, że jest w nim kilka bardzo znanych rzeczy. Możemy więc odhaczyć sobie, że zobaczyliśmy np. taki rydwan Słońca z Trundholm:



Pierwszą z interesujących mnie rzeczy jest naturalnie broń. Broni z epoki wikingów w Kopenhadze dostatek, ale problem polega na tym, że jej ogromna większość jest niestety fatalnie wyeksponowana. Nie dość, że nie da się zupełnie zrobić zdjęcia, to jeszcze prawie wszystkie miecze umieszczone są gdzieś w ciemności, a nawet i pod sufitem! Oto drobne wyjątki:




Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na tę skorodowaną głownię ostatniego miecza, na której pięknie uwidocznił się, wyżarty dosłownie przez rdzę, damasceński wzór. 

A tutaj coś dla toporników:


Mamy więc odhaczony słynny topór z Mammen. Inkrustowany srebrem i złotem jest piękny! Jako Słowianin znalazłem także coś dla siebie, gdyż była tam i gablota znalezisk z Trelleborga, a pośród nich...



...również inkrustowany srebrem, wspaniały wielki topór typu III wg Nadolskiego, a wg Paulsena - Lunow. Takie topory, którym na pewno poświęcę kiedyś osobną notkę, są bowiem najbardziej charakterystyczne dla ziem zamieszkałych przez Słowian nadbałtyckich, a zwłaszcza Połabskich. Czyżby import? Zdobycz wojenna? Broń słowiańskiego najemnika?

Następne topory z Trelleborga są już typowo skandynawskie (typ M wg Petersena), tu zaś chciałbym pokazać wersje ażurowe, które dedykuję wszystkim naszym pogańskim wojownikom:



Nie wiem już gdzie, ale na stronie jednej z drużyn zdarzyło mi się wyczytać, że zdecydowanie najbardziej pogańską bronią jest właśnie ten jakże symboliczny oręż, trzymany tutaj w dłoni przez świętego Olafa:


Faktem jednak jest, że topory bojowe były najulubieńszą bronią Skandynawów, używaną w typowym dla epoki Wikingów kształcie jeszcze w XIII i XIV w...


...nawet na Grenlandii, skąd pochodzi pewien także słynny toporasek wykonany z kości wieloryba:


Ale nie samą wojną człowiek żyje, a żeby wykonać broń potrzebne są narzędzia! Mam tutaj fajny przykład kowalskich kleszczy z dołączoną blaszką służącą do wyciągania drutu:


Było też naturalnie mnóstwo przedmiotów związanych z Kościołem, a więc i np. taki pas, którego replikę niechby Dagrus zrobił kiedyś Fradmarowi...



...tudzież inne zabytki sztuki sakralnej,


...z których znów jakiś pożytek dla poznania XII-wiecznych militariów wyciągnąć możemy. Jeżeli już o sakralnej sztuce mowa, to powróćmy raz jeszcze w epokę Wikingów, bo przecież młotów Thora zbraknąć nam nie może!




Obok nich poniewierały się w gablotach także inne skarby...


...przy czym nie mógłbym tu pominąć innej sławnej i ważnej (przynajmniej dla mnie) rzeczy, a mianowicie brakteatów książąt brandenburskich!



I na tym by się właściwie ta fotorelacja mogła spokojnie skończyć. 

Kto jednak cierpliwy, temu i o podróży powrotnej krótko jeszcze wspomnę. A wierzajcie, że zostać i posłuchać warto. 

Z Wrocławia do Aarhus jedzie się oto przez Gdańsk. Znaczy, do Gdańska się jedzie, a z Gdańska się leci. Wizz-airem oczywiście, opóźnionym jak zawsze. Takie to opóźnienie miałem też w drodze powrotnej, bo wtedy też akurat musiał piorun walnąć w samolot. Czekaliśmy zatem na lotnisku przez 4 godziny, a był to właśnie czas, po którym odjeżdżał mój pociąg. Cóż robić, przeżyć noc trzeba, gdzieś się tam w mieście przechować, do piątej doczekać... 

A tak się właśnie złożyło - w przeznaczenie nie wierzę, choć tu się akurat moja (nie)wiara chwieje - że w tamten dzień w Gdańsku była noc muzeów!



Tak więc w ramach promocji (od losu) macie tu jeszcze fotki z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku!


Na początek - szydła. Pisałem już o nich w notce o butach, tutaj mogłem zobaczyć je (także słynne, z książki Kiersnowskich!) na własne oczy. I fakt ten odhaczyć:


A jeżeli szydła - to i kościane szpile oraz igły:


...a obok igieł grzebienie...


...za grzebieniami niemniej sławne gęśle...


...a poza tym cała masa ozdóbek z bursztynu: krzyże, młotki, paciorki...



...do wyboru - do koloru!
I dobranoc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz