Z knurami, znaczy się, zrobiliśmy na początku listopada drobny dwudniowy przemarsz. W zasadzie nie ma się co o nim rozpisywać: tego typu wyjścia od dawna są już rutyną, a rozbijanie obozu i rozpalenie ognia krzesiwem to raczej żadna nowość...
Możemy zatem śmiało, rutynowo i pewnie wyliczyć użyte wyposażenie. Po pierwsze więc trzy tuniki: pod spód cieniutka wełenka włożona do spodni, jako okrycie zasadnicze tunika z niezbyt grubego filcu, na wierzch zaś pomorski pasiak z surówki wełnianej. Jako, że w nocy spodziewaliśmy się deszczu i przymrozków, postanowiłem zrezygnować tutaj z lnianego okrycia.
Jedynym wyjątkiem są oczywiście gacie, w swej anglosaskiej formie zaczerpniętej dawno temu z tej strony, a sprowadzające się de facto do wzoru zwykłych bokserek. Na nich za to nosiłem jarlowskie zaiste, przepiękne wełniane spodnie - od samego Fradmara. Łydki przewiązałem wełnianymi owijaczami produkcji Przema, na nogach zaś - oprócz wełnianych skarpet - mam swoje ukochane buty z Vipperow.
Na głowie futrzana czapa, przepasanie krajką i pasem ze Starogardu Wagryjskiego. Przy pasie nóż, sakiewki, nożyczki, krzesiwko z hubką i rozpałką (kora brzozowa, trociny), plus osełka łupkowa.
Na prawym ramieniu torba z żarciem: suszone mięso, ser i podpłomyki. W środku oprócz tego rękawiczki i wełniany kaptur, tudzież skarpety na zmianę. Przez lewe ramię przewiesiłem legowisko i dodatkowe rzeczy do ubrania na noc. Szczerze powiedziawszy, w ogóle się nie przydały - padał co prawda deszcz, ale było dość ciepło.
Na prawym ramieniu torba z żarciem: suszone mięso, ser i podpłomyki. W środku oprócz tego rękawiczki i wełniany kaptur, tudzież skarpety na zmianę. Przez lewe ramię przewiesiłem legowisko i dodatkowe rzeczy do ubrania na noc. Szczerze powiedziawszy, w ogóle się nie przydały - padał co prawda deszcz, ale było dość ciepło.
Pomiędzy składające się z filcowej płachty produkcji Przema i Aśki i wełnianego płaszcza legowisko wcisnąłem jeszcze dwie zbędne tuniki i skórzany kaptur Dagrowej roboty. Całość okręcona na kiełbasę w tobół rzemieniami i związana wełnianym sznurem, uplecionym swego czasu przeze mnie na warsztatach Vislava w Wolinie. Bukłaczek produkcji Lotgara, włócznia z Teterow.
To cały użyty tam sprzęt. Taki mniej więcej zestaw wezmę też pewnie na zimę, zastanawiam się tylko jeszcze nad zabraniem kożucha. W grudniu przydadzą się na pewno także raki, które przetestowałem właśnie na tym wyjeździe:
Tak wyglądały nowiutkie, obszyte i zamocowane przy bucie za pomocą rzemyka. Na początku zdawało mi się, że najwygodniej będzie nosić je na pięcie. Tworzyłyby wtedy coś w rodzaju przypinanych obcasów, których brak podczas długich marszów w średniowiecznych butach zawsze się daje we znaki. Wraz z upływem czasu raki zaczęły jednak przesuwać się w kierunku śródstopia...
a więc ku położeniu znanemu chociażby z przypadku podeszwy z rakiem ze Szczecina (Teresa i Ryszard Kiersnowscy, Życie codzienne na Pomorzu wczesnośredniowiecznym, il. 44). Było to wygodniejsze, gdyż przez cienką skórę podeszwy raki zaczynały szybko cisnąć w pięty.
Przydawały się za to wiele razy na skałach i mokrych kamieniach, zwłaszcza że swoje buty przed wyjściem tradycyjnie zakonserwowałem roztopionym łojem. Odpiąłem więc raki od butów dopiero po całej wyprawie.
Przydawały się za to wiele razy na skałach i mokrych kamieniach, zwłaszcza że swoje buty przed wyjściem tradycyjnie zakonserwowałem roztopionym łojem. Odpiąłem więc raki od butów dopiero po całej wyprawie.
Pomimo swej przydatności, nasze nowiutkie raki nie przeszły jednak testu. Za słaba okazała się po prostu ich konstrukcja, przez co w ciągu dwóch dni chodzenia spacerkiem po górach niemiłosiernie się powyginały.
Te raki oddajemy więc z Dagrem do reklamacji, a za główną przyczynę ich kiepskiej konstrukcji uznać trzeba zwyczajnie ich niehistoryczność. Porządne wczesnośredniowieczne raki musiały być przede wszystkim szersze, mocniejsze i zdolne do utrzymania ludzkiego ciężaru - bez wrzynania się w nogę. Jednym więc słowem - solidne.
Bo w końcu spójrzcie na egzemplarze połabskie - choćby te znalezione na terytorium Redarów, nad jeziorkiem Lieps: to się nazywa robota!
Bo w końcu spójrzcie na egzemplarze połabskie - choćby te znalezione na terytorium Redarów, nad jeziorkiem Lieps: to się nazywa robota!
za Volker Schmidt, Lieps. Eine slawische Siedlungskammer am Südende des Tollensesees, taf. 38. |
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
P.S.
Nasza Drużyna ma od niedawna nową stronę:
Na razie jeszcze w budowie, ale już można oglądać.
Zapraszamy - również na treningi, które w poniedziałki odbywają się w Gimnazjum nr 17 przy ul. Ślężnej 2 (przy dworcu PKS w stronę powstańców śląskich) w godz: 18 30 – 20 30,
Zapraszamy - również na treningi, które w poniedziałki odbywają się w Gimnazjum nr 17 przy ul. Ślężnej 2 (przy dworcu PKS w stronę powstańców śląskich) w godz: 18 30 – 20 30,
a w piątki w budynku SP nr 63 przy ul. Menniczej (okolice Teatru Lalek obok basenu) w godzinach 19-20.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz