poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Barwimy wełnę wrotyczem...

Dzisiaj krótko i nietypowo. Napiszę co nieco o szmatkach. Każdemu, komu takie postawienie sprawy zdaje się niemęskie rzeknę, że szanujący się samiec powinien raz na jakiś czas zadbać o swą garderobę i nawet w PRLowskich arkuszach oceny kierownika istniała taka pozycja jak dbałość o wygląd zewnętrzny. My odtwarzamy tutaj nieco inną epokę i u nas dogmat jest taki: prawdziwy facet po prostu musi umieć szyć. Tak, żeby było tru, ultra - i na eleganckości!


Mam całkiem fajną wełnę, kupioną parę lat temu na Wolinie. Dość grubą, w jasno- i ciemnobrązowe paski, z ładnym widocznym splotem. Poza tym niestety białą. To się nie nada na wyjazd, do lasu albo do bitwy. Przydałoby się coś bardziej khaki, brudno i militarnie. Tak właśnie zabarwia wrotycz. Ja oczywiście sam taki mądry nie jestem i przyznam, że na barwieniu tkanin w ogóle się nie znam. Kierowałem się wskazówkami Żywii, które zapamiętałem z Wilczego Tropu. To było już jakiś czas temu, więc mogłem coś pomieszać. No, ale po kolei! Najpierw zbieramy zielsko. Jakie to jest - każdy widzi. Pociąłem je na kawałki, żeby władować do gara...


...a później wygotowałem. Pachniało naprawdę przecudnie. W dodatku ta wełna się zrobi całkiem odporna na mole, bo wrotycz jest jak lawenda i to robactwo odstrasza. Faktycznie, nie dziwię im się, bo kiedy spojrzeć na wywar, to robi mocne wrażenie.


Stawiamy go teraz na gazie i po zagotowaniu wrzucamy wełenkę. Gotowałem ją tak na wolnym ogniu pod przykryciem przez prawie dwie godziny. Niestety efekty nie były powalające. Materiał pociemniał, zrobił się lekko szary i nieco brązowawy w miejscach gdzie wcześniej był biały. Zdecydowanie za mało i nie na to liczyłem. Może już było za późno, a może to przez tą suszę. Dość, że mój wywar z wrotycza nie barwił tak mocno jak trzeba. Żeby ratować sytuację narwałem trawy i liści z gałązek jakiegoś krzaka. Tak ze cztery garście, wrzuciłem to na wierzch do gara na jakieś 40min


I wtedy wreszcie był efekt. Zresztą zajrzyjcie sami pod pokrywkę:


Ładna, brudnawa i przygaszona zieleń dostatecznie ciemna aby pozbyć się problemu z bielą, ale i na tyle jasna, że wciąż dobrze widać paski.


 Teraz tylko rozwiesić...


...wysuszyć w ostatnich upałach naszego pięknego lata...


...i uszyć porządną tunikę, jak znalazł na jesień i zimę!...

3 komentarze:

  1. to ja sobie pozwole wtracic kilka groszy na wypadek, jakbys mial jeszcze zapal do eksperymentow z farbowaniem :)
    Czesc wrotyczu farbujaca najsilniej to koszyczki kwiatowe, wiec najlepiej byloby narwac tylko tego. Po drugie, ma byc ich duzo: wagowo w stosunku do materialu jak 1:1 (jesli sa suche, a jesli swieze - zwiekszylabym ilosc jeszcze o polowe). Ty miales chyba ciut za malo :)
    Poza tym pomaga zadbanie o wode - nadaje sie miekka (najlepiej deszczowka) plus wstepne zaprawienie surowca (np. w alunie).
    Z wrotyczu naprawde fajne i bijace po oczach kolory potrafia wyjsc - jak te na tych skarpetkach: http://4.bp.blogspot.com/-dTgN3K_YXLU/VLAnCZuyFLI/AAAAAAAACn0/q_RdsD5xyds/s1600/skarpety%2Bwrotycz.jpg :)
    P.S. Przepraszam za brak polskich znakow, ale z zagramanicznej klawiatury pisze

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, ja myślałem że chodzi o łodygi i tych zbierałem najwięcej. Za mało, za jasno, za blado. Teraz materiał jest bardziej zielony niż na zdjęciach, właśnie szyję tunikę. Jak skończę, to może się skuszę na drugą turę farbowania. Czy jest sens zbierać wrotycz jesienią?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest sens - o ile kwiaty są jeszcze żółte, a nie zbrązowiałe.

    OdpowiedzUsuń